RecenzjeRecenzja
RecenzjeArtykuł

Powrót Królowej! – recenzja Tomb Raider: Definitive Edition (Switch 2)

Kiedy w 2013 roku Tomb Raider trafił na rynek, był…

9 grudnia 2025

Kiedy w 2013 roku Tomb Raider trafił na rynek, był objawieniem. Crystal Dynamics zdołało zrewitalizować ikonę popkultury, zmieniając Larę Croft z nieustraszonej maszyny w przerażoną, walczącą o przetrwanie kobietę. Gra zbierała wówczas masę pozytywnych ocen, stając w szranki z serią Uncharted. Dziś, ponad dekadę później, ten tytuł ląduje na Nintendo Switch 2 jako Definitive Edition. Pytanie brzmi: czy na nowej generacji sprzętu Nintendo ten powrót ma jeszcze sens i – co ważniejsze – czy technicznie „dowozi”?

 

Ząb czasu: Jak zestarzała się legenda?

 

Zanim przejdziemy do chłodnej analizy technikaliów, trzeba to powiedzieć głośno: Tomb Raider to gra z 2013 roku i to niestety czuć. Owszem, historia o katastrofie statku Endurance, odkrywaniu mrocznych sekretów królowej Himiko i brutalnej transformacji panny Croft wciąż potrafi wciągnąć bez reszty. Narracja prowadzona jest w filmowym stylu, a tempo akcji – przeplatanej eksploracją i zagadkami środowiskowymi – wydaje się wyważone niemal idealnie. Co ciekawe, dosłownie na tydzień przed niespodziewaną premierą wersji na Switch 2, dla własnej przyjemności odświeżyłem sobie ten tytuł na innej platformie. To dowód na to, że mimo upływu lat, jest to przygoda, do której chce się wracać.

 

 

Nie da się jednak ukryć, że pewne mechaniki rozgrywki mocno trącą już myszką. Tytuł jest przesiąknięty archaicznymi rozwiązaniami, takimi jak wszechobecne QTE (Quick Time Events). Wciskanie przycisków na czas, by nie spaść z urwiska lub uciec przed walącym się budynkiem, dekadę temu było standardem. Dziś, na nowoczesnym kontrolerze Switcha 2, potrafi irytować i wybijać z rytmu. Choć nie przesądza to o ostatecznej jakości gry, która wciąż bawi, to momentami czuć zmęczenie materiału. O ile śledzenie fabularnych losów Lary było dla mnie czystą przyjemnością, o tyle eksploracja wyspy, gdzie na każdym rogu czeka na nas kolejna fala uzbrojonych po zęby przeciwników, bywała już nieco nużąca.

 

Pecetowa precyzja na konsoli?

 

Jeśli już wspomniałem o „trącaniu myszką”, to na szczególną uwagę zasługuje fakt, który może przekonać do zakupu graczy „starej daty”. Wbrew konsolowym standardom, wersja Tomb Raidera na Nintendo Switch 2 oferuje obsługę myszki! Wystarczy przestawić się w menu na sterowanie myszy – obrócić Joy-Cona i działa! Przyznam, że strzelanie z taką precyzją na konsoli jest niezwykle satysfakcjonujące, zwłaszcza w tytule, gdzie celne trafienia w głowę z łuku są kluczowe. Niestety, funkcja ta nie jest pozbawiona wad. Muszę uczulić, że kalibracja czułości pozostawia sporo do życzenia. W opcjach gry suwak sensitivity działa dziwnie – zdecydowana większość zakresu oferuje wrażliwość, która jest po prostu zbyt wysoka i wariacka. Znalazłem ustawienie, które mi odpowiadało (bardzo niskie), ale dla wielu graczy nawet minimalna wartość może okazać się zbyt szybka.

 

 

Jest jeszcze jedna kwestia techniczna, która budzi zdziwienie. Tytuł oferuje sterowanie przy pomocy żyroskopu, co na papierze brzmi świetnie (w The Legend of Zelda korzystam z tego non stop, bo działa to wyśmienicie). Niestety, nigdzie poza menu nie byłem w stanie doświadczyć działania tej funkcji… A szkoda, bo byłby idealnym kompromisem między padem a myszką.

 

Potencjał a Rzeczywistość

 

Przejdźmy do najważniejszego aspektu tej recenzji, czyli tego, jak dwunastoletni hit działa na nowym, potężniejszym sprzęcie Nintendo. Za port odpowiada studio Aspyr, znane z przenoszenia klasyków, i efekt ich pracy można określić jednym, dobitnym słowem – nierówny.

Zacznijmy od dobrych wiadomości, bo te są kluczowe dla komfortu grania. Tomb Raider: Definitive Edition na Switch 2 działa niesamowicie płynnie. Otrzymujemy żelazne, niewzruszone 60 klatek na sekundę. Ten skok płynności całkowicie zmienia odczucia płynące z celowania i poruszania się postacią. Akcja jest responsywna, dynamiczna, a input lag praktycznie nie istnieje. Do tego dochodzą błyskawiczne czasy ładowania. Dzięki szybkiej pamięci nowej konsoli, podróżowanie między obozami czy wczytywanie gry po zgonie trwa ułamki sekund. Pod tym względem port jest wzorowy.

 

 

Niestety, tu kończą się zachwyty, a zaczyna gorzka analiza wizualna. Użycie słowa „Definitive” w tytule sugerowałoby, że otrzymujemy wersję najlepszą z możliwych, czerpiącą garściami z najnowszych edycji na konsole stacjonarne. Rzeczywistość jest jednak inna. Wszystko wskazuje na to, że Aspyr poszedł po linii najmniejszego oporu, portując wersję bazującą na kodzie ze starszych, słabszych platform i jedynie odblokowując licznik klatek dzięki surowej mocy Switcha 2.

Gra działa w rozdzielczości 1080p zarówno w trybie przenośnym, jak i w stacji dokującej. O ile na mniejszym ekranie konsoli obraz jest ostry i prezentuje się dobrze, o tyle po podłączeniu do dużego telewizora czar pryska. Obraz staje się lekko mydlany, a braki w szczegółowości tekstur zaczynają kłuć w oczy. To jednak nie rozdzielczość jest największym grzechem tego portu, a drastyczne cięcia w efektach graficznych. W oryginalnej edycji Definitive na konsole ósmej generacji, włosy Lary były symulowane jako tysiące niezależnych kosmyków, reagujących na wiatr i ruch. Na Switch 2 Lara nosi na głowie „sztywną bryłę” tekstur, przypominającą czasy PlayStation 3.

 

 

Co gorsza, środowisko również ucierpiało. Roślinność na wyspie Yamatai jest zauważalnie rzadsza niż w edycjach na konkurencyjne platformy stacjonarne. Dżungla wydaje się mniej gęsta, trawa rzadziej porasta błotniste ścieżki, a efekty cząsteczkowe (dym, ogień, deszcz) zostały uproszczone. Oświetlenie, choć poprawne, jest „płaskie” – brakuje zaawansowanego cieniowania, które nadawałoby prezentowanym scenom głębi. W rezultacie, grając na telewizorze, mamy wrażenie obcowania z produktem z innej epoki, który został sztucznie podciągnięty do standardów HD, ale stracił przy tym swoją artystyczną duszę. Wiele lokacji wygląda dość sterylnie, obnażając wiek silnika graficznego.

Dźwiękowo port stoi na wysokim poziomie – polski dubbing (z Karoliną Gorczycą w roli głównej) wciąż brzmi przyzwoicie, choć synchronizacja ruchu ust z polskimi kwestiami nigdy nie była idealna i tutaj również to widać. Muzyka i efekty otoczenia budują świetny klimat, zwłaszcza na dobrych słuchawkach, co w trybie przenośnym jest dużym atutem. Warto wspomnieć, że pakiet zawiera wszystkie wydane DLC (stroje, grobowce, mapy), oraz tryb multiplayer. Ten ostatni jednak, podobnie jak w oryginale, jest martwy i całkowicie zbędny – wrzucony na siłę, nie wnosi nic do wartości produktu.

 

 

Czy warto wsiąść na ten statek po raz pierwszy?

 

Jeśli należycie do grona graczy, dla których wyspa Yamatai wciąż pozostaje nieodkrytą tajemnicą, a rok 2013 pamiętacie przez mgłę – zapomnijcie na chwilę o narzekaniach weteranów na jakość tekstur czy brak falujących włosów. Dla was Tomb Raider: Definitive Edition na Switch 2 będzie doświadczeniem zgoła odmiennym, a wady tego portu zejdą na drugi plan w obliczu samej przygody. To absolutnie idealny moment, by zacząć znajomość z panną Croft. Nie musicie znać poprzednich części, nie musicie wiedzieć, kim Lara była w latach 90. To tutaj zaczyna się jej historia – surowa, brutalna i emocjonalna. Obserwowanie, jak młoda archeolog pod wpływem ekstremalnych warunków zmienia się w bezwzględną łowczynię, to wciąż jedna z najlepiej poprowadzonych narracji w historii gier wideo. „Pętla rozgrywki”, polegająca na wracaniu do odwiedzonych już miejsc z nowym sprzętem, by odkryć ukryte grobowce, jest szalenie satysfakcjonująca i uzależniająca. Jeśli szukacie gry, która połączy filmowy rozmach Uncharted z mrocznym klimatem walki o przetrwanie i swobodą eksploracji, a przy tym możecie ją zabrać ze sobą do pociągu – nie wahajcie się ani chwili. Dla „świeżaków” to wciąż pozycja obowiązkowa, która mimo technicznych zmarszczek, potrafi chwycić za gardło i nie puścić aż do napisów końcowych.

 

 

Werdykt końcowy

 

Tomb Raider: Definitive Edition na Nintendo Switch 2 to podręcznikowy przykład „leniwego portu”. Z jednej strony dostajemy produkt niezwykle grywalny dzięki stabilnym 60 klatkom na sekundę, co w gatunku gier akcji jest wartością nie do przecenienia. Z drugiej strony, oprawa wizualna została potraktowana po macoszemu. Zamiast wykorzystać potencjał nowej konsoli do wygenerowania grafiki na poziomie PS4 (lub lepszym), otrzymujemy dziwną hybrydę: płynność nowej generacji połączoną z detalami graficznymi sprzed dwóch generacji.

 

 

Dla kogo jest więc ta gra? Jeśli nigdy nie miałeś okazji poznać historii ocalonej z katastrofy Lary Croft i szukasz solidnej przygody do ogrania „w biegu”, na ekranie samej konsoli – będziesz bawić się świetnie. Historia wciąga, a archaizmy w rozgrywce można wybaczyć dzięki świetnemu tempu akcji. Jeśli jednak jesteś weteranem serii i liczyłeś, że Switch 2 tchnie w ten tytuł nowe życie, oferując wizualną ucztę na dużym ekranie – poczujesz się rozczarowany. To wciąż świetna gra, ale jako pokaz możliwości nowego sprzętu Nintendo, wypada blado.

 

Cena w eShopie: 72,80 zł

Podziękowania dla Aspyr za dostarczenie gry do recenzji.


Podsumowanie

Zalety

  • + 60 FPS i skrócone czasy ładowania
  • + Pełna polska wersja językowa
  • + Mimo upływu lat, wciąż wciągająca historia
  • + Możliwość sterowania myszką...

Wady

  • - ...co niestety nie zostało dopracowane do perfekcji
  • - Oprawa wizualna jest uboższa niż w wersji na PS4/Xbox One
  • - Wyspa Yamatai z czasem może stać się nużąca

7.0

Wyświetleń: 588

Redaktor

Jakub Malik

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *