Monster Hunter Rise Nintendo Switch
RecenzjeRecenzja
RecenzjeArtykuł

Czas zacząć łowy – recenzja Monster Hunter Rise

Na Monster Hunter Rise czekałem z niecierpliwością. Na wstępie zaznaczę,…

4 kwietnia 2021

Na Monster Hunter Rise czekałem z niecierpliwością. Na wstępie zaznaczę, że nie grałem w poprzednie odsłony. World, pomimo dobrych opinii, jakoś mnie do siebie nie przekonał. Można więc powiedzieć, że najnowsze dzieło Capcomu to moja pierwsza znacząca styczność z serią. Już po pierwszych gameplay`ach pokazanych na Nintendo Direct Mini wiedziałem, że w tej produkcji drzemie potencjał. Całość wyglądała jednak dla mnie podejrzanie zbyt dobrze, jak na skromne możliwości Switcha, w związku z czym brałem pod uwagę, że finalny produkt może okazać się mniej spektakularny. Później jednak ukazało się demo i rzeczywiście muszę przyznać, że twórcy wycisnęli maksimum z tego niepozornego urządzenia. Z wypiekami na twarzy czekałem na ten dzień, czyli 26 marca, jednak pełna wersja przerosła moje oczekiwania. Ale, oczywiście, nie ma róży bez kolców – żeby nie było, że wyrażam się o tym tytule w samych superlatywach.

 

 

Młody adept łowiectwa

 

Zaczynając od początku, w grze wcielamy się w młodego łowcę potworów z wioski Kamura. Mieszkańcy do tej pory wiedli dosyć spokojny żywot, jednakże z niewiadomych przyczyn okolice ponownie zaczęły zapełniać się potworami. Z czasem okazuje się nawet, że maszkary zbierają się w stado i atakują wioskę. Kierując młodym adeptem, naszym zadaniem będzie wspinanie się po stopniach sztuki walki z potworami, realizowanie zadań oraz ochrona mieszkańców. Jeśli chodzi o fabułę, to jest właściwie wszystko, co trzeba wiedzieć na początek. Całą resztę poznajemy w miarę postępów w rozgrywce, ale nie ma co tutaj liczyć na jakąś epicką historię. Bo też nie ona jest tutaj najważniejsza.

 

 

 

Rozbudowana mechanika

 

Większość gry sprowadza się do wykonywania zleceń na poszczególne potwory, dzięki czemu z czasem możemy awansować na wyższe poziomy (tzw. Poziomy Łowcy). Zarówno za zadania główne, jak i poboczne otrzymujemy nagrody, za które później możemy tworzyć lub ulepszać nasz pancerz albo uzbrojenie. Natomiast zadania możemy wykonywać w pojedynkę lub maksymalnie z trzema innymi graczami.

 

 

Brzmi to dosyć prosto i standardowo, jednakże mechanika w grze jest moim zdaniem naprawdę mocno rozbudowana. Utrudnieniem może być tutaj fakt, że nie mamy do dyspozycji jednego zbiorczego menu, z którego wszystkim zarządzamy. W poszczególnych częściach wioski znajdują się postaci odpowiadające za konkretne czynności. Dlatego warto w tym przypadku czytać pojawiające się na ekranie wskazówki, ponieważ wiele rzeczy jest tutaj mało intuicyjnych i po prostu trzeba wiedzieć, co i w którym miejscu można zrobić.

 

 

Chaotyczny system

 

Przyznam, że mnie dłuższą chwilę zajęło dojście do tego, w jaki sposób działa gra sieciowa. Aby włączyć grę online należy porozmawiać z kocim kurierem, znajdującym się w jednym miejscu wioski, natomiast dołączyć rozgrywki można przy tablicy stojącej w zupełnie innym miejscu. Nieco chaotyczny może się wydawać również system tworzenia i ulepszania broni oraz zbroi. Plusem jest jednak to, że gra posiada polskie napisy, w związku z czym wielu graczy posiadających problemy z językiem angielskim ma nieco ułatwione zadanie.

 

 

Świat tętniący życiem

 

Świat, który eksplorujemy, jest dosyć zróżnicowany. Początkowo dostępna jest tylko jedna mapa, ale w miarę realizacji zadań zyskujemy dostęp do kolejnych. Ich wielkość wydaje mi się być w sam raz. Może nie są to obszary na miarę rozległych sandboxów, ale wydaje mi się, że gdyby były większe, to już nie działałoby to na korzyść gry. Mapy są zapełnione małymi i dużymi potworami, jak również roślinami i surowcami, które mogą nam się przydać do tworzenia różnych przedmiotów. Na każdej planszy znajdują się trzy duże potwory (chociaż zadanie wymaga zabicia tylko jednego z nich), oznaczone odpowiednimi ikonami.

 

 

 

Hak z liną i zwierzęcy towarzysze

 

Pewną nowością w tej odsłonie jest tzw. Wirebug, który mamy do dyspozycji. Umożliwia nam on dostanie się nawet w trudno dostępne, wysoko położone miejsca. Przypomina to trochę rozwiązanie znane z serii Tenchu. Opanowanie tego do perfekcji wymaga jednak od nas trochę czasu. Dodatkowo w trakcie rozgrywki towarzyszą nam dwaj zwierzęcy kompani – kot (Palico) oraz pies (Palamute). Niezwykle przydatny jest zwłaszcza ten drugi, który okazuje się być idealnym środkiem transportu. Natomiast obydwaj pomagierzy są też pomocni w walce, w zależności od zadań, jakie im wyznaczymy. Mogą na przykład atakować potwory, co jest bardzo pomocne w walce z większymi okazami. W rozgrywce dla jednego gracza towarzyszą nam obydwa zwierzaki, natomiast w grze sieciowej możemy mieć przy sobie tylko jednego.

 

 

Osoby, które wcześniej nie miały do czynienia z serią Monster Hunter muszą wiedzieć, że upolowanie potwora nie jest łatwym zadaniem. Nie dość, że są one bardzo ruchliwe, to na dodatek niezwykle żywotne. Początkowo te 50 minut, które mamy na realizację zadania, wydawały mi się długim czasem, jednakże trzeba się nieźle napocić, aby ubić kreaturę. Zwłaszcza, że około trzech razy w trakcie jednego meczu zdążą nam uciec w inne miejsce. Nawet podczas gry czteroosobowej upolowanie potwora bywa dosyć czasochłonne.

 

Grafik płakał jak oddawał

 

Oprawa graficzna jest tym aspektem, do którego absolutnie nie mogę się przyczepić. Twórcy wzorowo zrealizowali swoje zadanie. Sama wioska jest piękna i zróżnicowana, a postaci zaprojektowane w sposób bardzo szczegółowy. Bez zawahania mogę powiedzieć, że jest to najlepiej wyglądająca gra na Switchu. Wygląd wody czy podłoża sprawia, że tej produkcji nie powstydziłyby się bardziej zaawansowane konsole minionej generacji. Natomiast projekty potworów, ich widoczne włosy, łuski czy sposób poruszania się to już czysta poezja. Jednocześnie wszystko działa bardzo płynnie. Nie zauważyłem żadnych spowolnień ani zacięć. W niektórych momentach można by się tylko przyczepić do pracy kamery, ponieważ w bardziej gorących momentach przy czterech graczach może się zrobić mały „kocioł”. Zwłaszcza, że gra nie oferuje możliwości blokowania kamery na przeciwnikach. Najwyraźniej twórcy uznali, że gracze muszą sobie poradzić bez tego.

 

 

Zwykle nie lubię się rozwodzić nad kwestią dźwięku i muzyki w grze, dlatego często pomijam ten aspekt w recenzjach. Ale w tym przypadku grzechem byłoby przynajmniej o tym nie wspomnieć. Muzyka, zwłaszcza w wiosce, doskonale wpasowuje się w japoński klimat. Spodobała mi się do tego stopnia, że nawet zacząłem ją sobie puszczać z YouTube`a w trakcie pracy. A to już coś znaczy. Podczas eksploracji mapy słyszymy głównie odgłosy wiatru, natury, kroków i inne „drobne” dźwięki. Z kolei podczas walki rozpoczyna się żywa, instrumentalna muzyka z japońskim akcentem.

 

 

 

Tytuł mogę polecić każdemu, zarówno tym, którzy mieli już do czynienia z serią, jak również nowym w temacie. Produkcja jest na tyle przystępna, aby spokojnie zacząć zabawę, ale też trzyma swój wysoki, chociaż nieprowadzący do frustracji, poziom. Ideałów, co prawda, nie ma i w każdym tytule zdarzają się jakieś niedociągnięcia. Jednak w tym przypadku twórcy odwalili kawał dobrej roboty. Ja ostatnio bawiłem się tak dobrze przy The Legend of Zelda: Breath of the Wild.

 

Cena w eShopie: 249,80 zł

Podziękowania dla Conquest za dostarczenie gry do recenzji.

 


Podsumowanie

Zalety

  • + piękna grafika
  • + oprawa muzyczna
  • + wciągająca i wymagająca rozgrywka
  • + polska wersja językowa
  • + rozbudowana mechanika…

Wady

  • - …chociaż momentami nieco chaotyczna
  • - kamera czasem szaleje

9

Wyświetleń: 4487

Redaktor

Paweł Sępioł

Wyznawca Eris z utęsknieniem czekający na powrót Wielkich Przedwiecznych. Na nowo odkrył miłość do Nintendo, chociaż od wielu lat romansuje jeszcze z PlayStation. Fan planszówek, horroru w każdej formie oraz zombie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *