Hero RecenzjeRecenzja
Hero RecenzjeArtykuł

Dlaczego nikt nie zabija jak Sergio Leone? – recenzja Fall Guys: Ultimate Knockout

Jest coś niesamowitego w prostocie sekwencji otwierającej Pewnego razu na…

30 sierpnia 2022

Jest coś niesamowitego w prostocie sekwencji otwierającej Pewnego razu na Dzikim Zachodzie. Ot, trzech kowbojów przychodzi na stację kolejową, wygania biletera i… przez prawie dziesięć minut czeka na pociąg. Czeka i czeka, a my zastanawiamy się, co będzie w tym pociągu? Członek gangu do odbicia, pieniądze, a może cukier na osłodę życia? Minuty mijają, a pociągu ani widu, ani słychu. Jedne oznaki życia na ekranie generowane są przez kapiącą wodę i muchę, która prawie przykleiła się jednemu kowbojowi do brody. Te dziesięć minut, przez które można pomyśleć, że nic się nie dzieje, pełne są niewidzialnego napięcia, generowanego przez nasze natarczywe poszukiwanie odpowiedzi na pytanie „dobra, ale co się stanie, gdy przyjedzie ten pociąg?”. W pewnym momencie woda przestaje kapać, kowboj spija ją z kapelusza, a irytująca mucha ląduje w lufie pistoletu, kończąc jako grzechotka dla znudzonego brodacza. I wtedy przyjeżdża pociąg. Konduktor wyrzuca z niego przesyłkę, po czym odjeżdża.

Czy to było to? Na to zmarnowaliśmy dziesięć minut wspólnie z kowbojami? Gdy jednak pociąg opuszcza kadr i odsłania czwartego kowboja, grającego na harmonijce, napięcie wybija poza skalę. Każdy sięga do kabury, padają groźby, po chwili strzały i słychać łoskot trzech upadających ciał. Wiadome jest wtedy, że z trzech koni przy dworcu wróci tylko jeden; na dodatek z nowym właścicielem. Przez te początkowe dziesięć minut, Serio Leone – reżyser Pewnego razu na Dzikim Zachodzie – uświadamia nas, że trup będzie ścielił się gęsto, a bohater, którego będziemy obserwować przez nawet dziesięć minut, może nie mieć szans na dożycie napisów końcowych.

 

***

 

 

Wszystko zaczyna się od pomysłu. Żałuję, że go nie miałem. Miał go Syn.

Syn siedzi przy mnie i trzyma przy mojej skroni tłumik, dokręcony do Glocka kaliber 20 mm z magazynkiem na 15 naboi. Jeszcze tydzień temu nie miałem pojęcia o broni. Teraz wiem o niej tyle, by rozpocząć rebelię w afrykańskim miasteczku w sercu dżungli. Wiem to, bo wie to Syn. Dowiedziałem się od Syna wielu interesujących rzeczy. Fascynuje mnie poznawanie nowych informacji. Jestem naukowcem. Przynajmniej tak mówię ludziom, gdy mnie zapytają:

– Hej, kim jesteś?

Odpowiadam, że naukowcem. Odpowiedź podniecająca, budząca prestiż i szacunek. W rzeczywistości – efekt uboczny braku pomysłu.

Zajmuję się optymalizacją chipów komputerowych, by generowały mniej ciepła. Nie pracuję w przemyśle. Nie robię chipów. Jestem naukowcem. Mówię, jak mają być robione. Tworzę małe modele, włączam symulację i bam – mam wynik. Potem ten wynik upycham na dwunastu stronach, zwanych artykułem i publikuję w czasopiśmie. Czasopiśmie prestiżowym, międzynarodowym, z tytułem zaczynającym się od „The International Journal of…”. Nie mam z tego pieniędzy. Mam etat na uczelni. Nie mam w ręku chipa. Mam stypendium 700 zł. Nie mam pomysłu na siebie. Mam pomysł na nowy chip.

Stoję na scenie w Berlinie. Opowiadam przed publicznością o nowych chipach. Opowiadam o technologii, dzięki której konsola Nintendo Switch nie będzie grzała się w upalne dni. Będzie, mówię, mamy ocieplenie klimatu. Mam w ręku wskaźnik laserowy. Publiczność ma mnie w dupie. Mam w ręku małą kanapeczkę. Biorę udział w poczęstunku po konferencji dla wszystkich prelegentów. Kanapka składa się z warstw. Mój dzień składa się z warstw. Chleb, majonez wegański, plasterek sałaty i pomidora. Każda kanapka jest taka sama. Smakuje tak samo. Ma taki sam kształt. Każdy mój dzień ma taki sam kształt. Kucharz pewnie nie miał pomysłu, jak zrobić kanapkę. Miał za to pomysł na siebie. Ja mam pomysł na kolejny chip. Trzymam bilet na pociąg.

Jestem eco. Wybieram pociąg zamiast samolotu lub samochodu – mniejszy ślad węglowy. Gdyby ludzie wybierali ten środek komunikacji, świat byłby lepszy. Może przyszłe pokolenie miałoby dostęp do wody pitnej. Tak nie będzie wody. Nie będzie pokolenia. Nie będzie, bo nie mam pomysłu na siebie. Ma go siedzący obok mnie mężczyzna. Odwraca się do mnie i mówi:

– Jest coś niesamowitego w prostocie sekwencji otwierającej Pewnego razu na Dzikim Zachodzie. – Resztę już znacie.

Cisza przed burzą, odpowiadam. Mężczyzna się uśmiecha, dodając, że bawi go to określenie.

– Wszyscy powtarzają ten frazes. Ale mało kto zwraca uwagę, że ważniejsze jest to, co przychodzi po burzy.

Przywołuje piosenkę Budki Suflera „Jest taki samotny dom”.

– Cugowski śpiewa, że po burzy przychodzi spokój. Jest coś na rzeczy. Cisza przed burzą nie istnieje. To efekt filmowy, który popkultura zasadziła w ludzkiej świadomości, aby w nudnym życiu podbić dramaturgię. Wyobrażasz sobie, że mężulek przychodzi napruty do domu i jego żonka wita go w ciszy? – Kręcę głową. – Zamiast tego na dzień dobry dostanie kazanie. Widzisz? Już się coś kotłuje. Przed burzą jest chaos! Jesteś naukowcem, więc znasz naturalną kolejność rzeczy.

Mówię mu, że jestem naukowcem. Optymalizuję chipy, by generowały mniej ciepła. Ciepło jest energią. „Uderzenie pioruna jest przykładem przemian energii”, czytam na Wikipedii. Przedstawiam się mężczyźnie, on odpowiada:

– Syn.

Pytam o jego imię.

– Każdy jest czyimś synem. Ja również.

Akceptuję jego imię, a on dodaje, że fascynuje go meteorologia. Planuje zmienić pracę i badać zjawiska atmosferyczne.

– Zawsze chciałem być meteorologiem – odpowiada. – Za dzieciaka oglądałem chmury. Widziałem w tych przedziwnych, białych kształtach małe ludziki. Takie kolorowe fasolki, które skaczą między chmurkami. Jestem takim ludzikiem. Skaczę między chmurami. Gdy nie udaje się skok, spadam na ziemię w formie deszczu. Robię tak do dzisiaj. Zamykam oczy. Jestem fasolką. Skaczę w obłokach.

Syn mówi to z zaangażowaniem. Wyraźnie ma pomysł na siebie. Ma ze sobą skromny bagaż. Ma przy sobie plecak podróżny i zeszyt. Pociąg się zatrzymuje, a Syn wystaje i mówi:

– Do zobaczenia.

Podziwiam go. Syna z pomysłem na siebie. Ja pierwszy raz nie mam pomysłu na chip.

 

 

***

 

Brak pomysłu się utrzymuje. Mija kolejna doba. Zamiast nad chipem, rozmyślam nad życiem. Brak pomysłu na chip, na siebie. Głowa mi się od tego grzeje. Gdyby głowa była chipem, wiedziałbym, jak odprowadzić z niej ciepło. Mam wiedzę o chipach, nie o życiu, nie o sobie. Otwieram okno. Słyszę ryk lecącego samolotu. Ślad węglowy mnie irytuje. Jestem eco. Patrzę w górę i widzę, jak ten mały samolot znika za kłębiastą chmurą. Cumulus. Syn zna się na chmurach. On chce być meteorologiem. Ja chcę być chmurą. Cumulusem w kształcie fasolki. Z chmur jest deszcz. Deszcz odprowadza ciepło.

– Jestem takim ludzikiem. Skaczę między chmurami – mówi do mnie Syn.

Jestem w toalecie. Myję ręce, a obok mnie stoi Syn i nakłada na dłonie piankowe mydło, układające się w Cumulonimbusa. Chmura kłębiasta deszczowa. Wiem to, bo wie to Syn.

– Za chwilę lunie. To znaczy, że ktoś spadł z chmury.

Pyta mnie, czy kiedyś spadłem z chmury. Opowiadam, że nigdy nie byłem w chmurach. Nie latam samolotami. Jestem eco. Jeżdżę pociągami.

– Chodź ze mną. Pokażę ci, jak tam jest.

Stawiam opór. Ale Syn mnie przekonuje.

– Jak tam jesteś, zmienia ci się perspektywa. Instytucje, ludzie, problemy stają się tak małe, że możesz je zasłonić własnym palcem. Wystaw kciuk. – Układa moją prawą dłoń w „okejkę”. – Spójrz na ten kciuk.

Patrzę na palec. Patrzę na paznokieć. Wygląda jak mała, biała twarz ubrana w kostium w kolorze skóry. Kostium w kształcie fasolki. Fasolkę, ludzika.

– Jestem takim ludzikiem – powtarza Syn. – Skaczę między chmurami.

Jestem chmurą. Fasolkowym cumulusem.

Obok mnie stoi Syn. Jest fasolką. Ja jestem fasolką. Skaczę na chmurze. Pode mną cały świat, wszystkie problemy i ludzie pytający mnie:

– Hej, kim jesteś?

Odpowiadam, że fasolką.

– Nie jesteś fasolką – poprawia Syn. – Jesteś Fall Guy. My jesteśmy Fall Guys.

Patrzę za Syna i widzę za nim 58 innych fasolek. Fall Guys. Każdy w innym kolorze. Każdy w innym kostiumie. Każdy oryginalny. Ja jestem różowy. Nie mam pomysłu na chip.

– To teraz nie ma znaczenia. – Syn obejmuje mnie za ramię i wskazuje ogromną arenę. –Gdy jesteś Fall Guys, liczy się tylko jedna zasada. Musisz być pierwszy.

Syn wrzuca mnie na tor przeszkód. Ogromny plac zabaw z przeszkodami. Zaraz znacznie się wyścig. Na metę nie dobiegną wszyscy, dodaje Syn, przygotowując się do biegu. Ma na sobie kolorową opaskę oraz buty przypominające łapy dinozaura. Ja jestem różową fasolką.

Ryk syreny.

Wszyscy biegną przed siebie. Ja biegnę przed siebie. Muszę być pierwszy. Syn musi być pierwszy. Każdy chce być pierwszy.

– Zwycięzca jest jeden – powtarza Syn.

Biegniemy po ogromnym walcu z kolcami. Wbiegamy pod górę kisielu i spadających owoców. Skaczemy nad przepaścią, wyrzuceni przez gumową katapultę. Pod nami świat pełen problemów i ludzi, pytających mnie:

– Hej, kim jesteś?

Odpowiadam, że pierwszym w Fall Guys. Ale to kłamstwo. Cudem zaliczam pierwszą rundę.

– Rundy są cztery. Zwycięzca jest jeden.

Cykl się powtarza. Areny zmieniają. Zasady stare.

– Zwycięzca jest jeden.

Ryk syreny.

Wszyscy biegną przed siebie. Każdy chce być pierwszy. Każdy chce wykonać zadanie. Zadania są różne: codzienne, tygodniowe, sezonowe. Za każde zadanie jest nagroda. W Fall Guys trudno się nudzić. Nie nudzę się. Nie jestem pierwszy. Spadam w przepaść, ale ląduję ponownie na starcie. Chcę biec. Czas się kończy, a ja spadam z chmury.

Jestem spadającą fasolką. Jestem Fall Guy. Jestem kroplą deszczu, nawadniającą spierzchniętą ziemię pod moim domem. Jestem kroplą, chłodzącą moją rozgrzaną głowę. Jestem moknącym na deszczu, padającym z potężnego Cumulonimbusa, z którego za chwilę rozpęta się burza. Jestem początkiem burzy. Ciszą przed burzą. Według Syna cisza przed burzą nie istnieje.

 

 

***

 

Syn opowiada mi, że deszcz odgrywa ważną rolę w ekosystemie. Mówi, że jest to naturalna konewka dla gleby. Pyta mnie, czy dobrze się odżywiam, bo wyglądam blado. Jestem ważny dla Syna.  Mam kolor paznokcia swojego fasolkowego kciuka. Jestem Fall Guy. Biorę udział w kolejnym turnieju.

– Zwycięzca jest jeden.

Syn pyta, czy mam znajomych.

– W Fall Guys można grać drużynowo. Dwójki, trójki, czwórki. W każdym przypadku panuje ta sama zasada. Zwycięzca jest jeden. Drużyna jest jednością. My jesteśmy jednością.

Cisza przed burzą nie istnieje. Burza porządkuje chaos.

– A po burzy spokój. – Syn parafrazuje Cugowskiego.

Ja śpiewam „Bal wszystkich świętych”. Jesteśmy w chmurach. Jesteśmy Fall Guys. Ostatnio nie myślę o niczym innym, tylko o turniejach Fall Guys. Syn nazywa to rozgrywkami.

– Zwycięzca jest jeden. To jedyna zasada.

Syn powtarza jak mantrę jedyną zasadę, a ja słyszę ryk syreny. Biegnę wśród oryginalnie ubranych fasolek. Każda jest wyjątkowa. Wstęp do Fall Guys jest darmowy. Każdy może zostać Fall Guys. Stroje mają swoją cenę.

– Trzeba dobrze prezentować się na podium. Wtedy wtopione są w ciebie oczy całego świata. Błyszczysz w świetle neonów oraz zazdrości.

Syn opowiada mi, że ostatnio został napadnięty na ulicy, bo przyznał się publicznie do zwycięstwa w Fall Guys.

– Zwycięzca jest jeden.

Syn pokazuje mi swoją garderobę. Jego szafy w chmurach wypchane są rozmaitymi ubraniami i strojami, które nosi w Fall Guys. Mnogość przebrań zapewnia mu anonimowość po zwycięstwie. Gdyby ktoś mnie zapytał, jak teraz wygląda Syn, nie potrafiłbym odpowiedzieć.

Jestem eco. Zastanawia mnie, czy chęć posiadania strojów u Syna faktycznie wiąże się z zachowaniem anonimowości, czy jest to efekt uboczny sztucznego generowania potrzeb. Mam strój, który poza Fall Guys nie istnieje. Jest ważny dla innych Fall Guys. Dla mnie nie liczy się pomysł na chip. W otaczających mnie przebranych fasolach widzę znajome twarze, których nie ukryje żadne odzienie wierzchnie. Stroje zmieniają się sezonowo. Aby otrzymać walutę, musisz wygrać. Syn wygrywa. Zawsze jest pierwszy. Ja jestem drugi.

Kończę turniej drugi. Ponownie opadam na ziemię jako kropla deszczu. Trawnik przed moim domem jest zielony. Syn doradza mi, abym zmienił kolor trawnika na niebieski. Zielony to kolor zazdrości. W Fall Guys zwycięzca jest jeden. Syn jest zwycięzcą. Ja jestem drugi. Syn jest malarzem. Zmienił pracę po tym, jak wyrzucono go ze stacji meteorologicznej po przestrojeniu czujników, tak aby przekłamywały pogodę. Syn nie lubi złej pogody. Chciał, aby jego pogoda była idealna. Idealna jak zwycięstwo w Fall Guys. Poczucie idealności zapewnia mu malowanie. Ma pełną kontrolę nad dziełem. Może zapewnić mu idealne warunki, których nie może w innym miejscu.

– Sergio Leone był reżyserem idealnym – przypomina naszą rozmowę, od której wszystko się zaczęło. – Miał pełną kontrolę nad dziełem. Współpracował z Ennio Moricone, którego muzyka nadawała filmom drugie życie. Usłyszysz motyw z Dobrego, Złego i Brzydkiego i masz przed oczami film. Film o zazdrości, pożądaniu i śmierci. O tym też jest Fall Guys.

Zastanawia go, dlaczego nikt nie zabija jak Serio Leone. Teraz wszyscy ganiają w Fall Guys i to wystarczy. Synowi nie wystarcza. Syn jest artystą. Syn ma pomysł na siebie. Ja jestem różowym Fall Guy. Ciągle jestem kroplą spadającego deszczu. Ważną rolą w ekosystemie. Nie mam pomysłu na chip. Jestem istotną rolą w ekosystemie Syna.

 

 

***

 

Coraz rzadziej spotykam Syna w Fall Guys. Syn jest dobry w Fall Guys. Zawsze, gdy gramy razem, jestem drugi.

– Zwycięzca jest jeden – powtarza Syn, trzymając koronę.

Korona jest nagrodą w Fall Guys. Korona zapewnia punkty, dzięki którym odblokujesz stroje. Stroje dają ci prestiż, zapewniają anonimowość. Syn ma koronę, zwycięstwo i namalowany obraz. Ja nie mam pomysłu na chip. Mam pomysł na zwycięstwo.

W momencie, gdy Syn zaczął malować, ja przestałem być drugi. Gdy Syn chce zabrać mnie na rozgrywkę Fall Guys, mówię mu, że jestem zajęty. Mówię mu, że mam nową pracę. Odprowadzam ciepło z różnych przedmiotów.

– Malowanie daje mi to, co wcześniej Fall Guys.

Syn brzmi tak, jakby zaczął gardzić Fall Guys. Dlaczego? Czyżby beze mnie już nie dobiegał pierwszy na metę? Odgrywam istotną rolę w ekosystemie Syna. Fall Guys dla mnie jest ważne. Jestem chmurą, deszczem, chłodzącym moją rozgrzaną głowę, która już nie rozmyśla nad nowymi chipami. Nie mam pomysłu na chipy. Syn pokazuje mi obraz.

– Gdybyś miał wybrać: ten obraz lub Fall Guys? Co jest piękniejsze?

Fall Guys wyświetlane jest w rozdzielczości 720p w trybie przenośnym i 1080p przy zadokowaniu. W obu przypadkach obraz odświeżany jest w częstotliwości 30 klatek na sekundę; jednak nie do końca. Aby utrzymać płynność, inni gracze podczas turnieju wyświetlani są w piętnastu klatkach na sekundę. To taki trick, aby komponenty Switcha się nie grzały. Mówiłem o tym w Berlinie. Publiczność miała mnie w dupie. Teraz ja mam zwycięstwo. Syn obraz. Fall Guys 30 klatek. Obraz Syna to jedna klatka. Jedna, bardzo ładna klatka, więżąca jego chaotyczne myśli, które oddał mocnymi pociągnięciami pędzla niebieskiej olejnej farby. Obraz nie przedstawia osoby. Jest barwną metaforą jego rodziny.

– Jestem Synem.

Pytam go, kim byli moi rodzice.

– Jestem burzą. Świat jest chaosem.

Jestem ciszą przed burzą. Syn mówi, że cisza przed burzą nie istnieje.

– Światu grozi recesja. W Japonii wprowadzili ustawę i nazwali ją BR ACT. Młodzież jest zbuntowana i podważa autorytety. Chcą zburzyć ten świat, rozumiesz? Oni są chaosem, a ja jestem burzą. Pamiętasz, co śpiewał Cugowski?

Po burzy spokój, odpowiadam.

– Turnieje Fall Guys to tylko początek. To kotłujące się chmury, wywołujące deszcz. Obserwowałem to podczas pracy jako meteorolog. Nadmiar deszczu powoduje ulewy. To musi się w końcu skończyć. Nie możemy dopuścić do zalania. Trzeba postawić kreskę.

Wtedy Syn mówi mi, że od pewnego czasu nie namalował nowego obrazu. Nie ma pomysłu na obrazy. Ja nie mam pomysłu na chipy. Wiem, jak odprowadzać ciepło z różnych przedmiotów. Syn pyta mnie, czy wiem, jak działa pistolet.

– To tylko przedmiot, który skupia energię w jednym punkcie.

„Uderzenie pioruna jest przykładem przemian energii”, czytam na Wikipedii.

Mówi, że on jest burzą, a ja wiem, jak odprowadzać ciepło z różnych przedmiotów. Wtedy wręcza mi do ręki pistolet i mówi, że sztuka nowoczesna opiera się na przemyśle ciężkim. Nie pracuję w przemyśle. Mówię, jak mają być robione chipy. Syn pracuje, bo ma pomysł na siebie i na przedmiot, z którego mam odprowadzić ciepło.

– Pistolet grzeje się przy wystrzale. Ma ograniczoną liczbę użyć. Po kilku wystrzałach zniszczeniu ulega tłumik.

Oddaję Synowi pistolet i mówię, że nie będę przy tym pracował. Nie jestem zabójcą. Jestem ciszą przed burzą. Syn odpowiada, że cisza przed burzą nie istnieje. Przykłada mi do skroni pistolet, Glock kaliber 20 mm z magazynkiem na 15 naboi, mówiąc:

– Zwycięzca jest jeden. A my już nie tworzymy jedności.

Nie jesteśmy Fall Guys.

– To Battle Royale!

Syn mówi, że on chce być zwycięzcą. Ja jestem ciszą przed burzą i nie istnieję. Nie istnieję, bo właśnie zaczęła się burza.

– Czas uporządkować chaos.

 

***

 

Mój czas się skończy. Słyszę grzmoty. Syn zastanawia się, dlaczego nikt nie zabija jak Sergio Leone. Ponownie wygłasza monolog o pięknie otwierającej sekwencji, podkreślając, że:

– Serio Leone uświadamia nas, że trup będzie ścielił się gęsto, a bohater, którego będziemy obserwować przez nawet dziesięć minut, może nie mieć szans na dożycie napisów końcowych.

Dodaje, że takie są zasady Battle Royale. Gatunku, w którym spora grupa graczy rywalizuje o przeżycie. Porównuje go do codzienności.

– Battle Royale jest rzeczywistością. Ta sama zasada.

Zwycięzca jest jeden.

– Walczymy, generujemy potrzeby, chcemy posiadać, zazdrościmy tym, co posiadają. Ci, co nie dobiegają pierwsi, spadają z chmury. Są deszczem. Oni są ważni dla ekosystemu. Potrzebujemy przegranych!

Ja jestem ważny dla ekosystemu Syna.

– Każdy chce być zwycięzcą. Ale zwycięzcy nie są potrzebni. To sztucznie wygenerowane potrzeby. Idee zaszczepione przez kulturę, jak cisza przed burzą.

Ja jestem ciszą przed burzą. Nie istnieję. Jestem sztuczną potrzebą, która ma nadać nudnemu życiu odrobinę dramaturgii.

– Zwycięzcy nie spadają. Każdy chce być sztuczną potrzebą. Każdy chce przestać istnieć. Przez to nie ma deszczu. Bez deszczu nie ma wody pitnej. Nie ma pokolenia. Przyszłe pokolenia nie mają dostępu do wody. Jestem eco.

Jestem eco.

– Więc rozumiesz, dlaczego muszę pociągnąć za spust?

Rozumiem i kiwam głową. Przed tym pytam go, czy mogę ostatni raz rozglądnąć się po otaczającym mnie świecie. On rozumie i kiwa głową.

Patrzę ostatni raz na świat pełen instytucji, problemów i ludzi pytających mnie:

– Hej, kim jesteś?

Odpowiadam, że Synem.

Odpowiadam, że burzą.

Odpowiadam, że ciszą po burzy.

Odpowiadam, że deszczem.

Odpowiadam, że Fall Guy.

Fall Guys jest darmowe. Każdy może zostać Fall Guy i dołączyć do rozgrywek. Teraz na Switchu i w trybie mobilnym. Można brać udział nawet w pociągu. Siedzę w pociągu. Jestem eco. Do Fall Guys łatwo się dołączyć. Rozgrywka międzyplatformowa ułatwia odnajdywanie graczy. Sześćdziesięciu graczy łatwo znaleźć. Ja znalazłem właśnie nowego. Siedzi obok mnie w pociągu. Nie ma pomysłu na siebie. Mnie zastanawia, czy wie, dlaczego nikt nie zabija jak Sergio Leone?


Podsumowanie

Zalety

  • + rozgrywka międzyplatformowa
  • + mnogość map i mechanik, przy których trudno się nudzić
  • + codzienne wyzwania, tygodniowe i sezonowe
  • + przyjemna i relaksująca rozgrywka

Wady

  • - płynność niekiedy pozostawia wiele do życzenia
  • - brak polskiej wersji językowej

8

Wyświetleń: 1672

Redaktor

Mikołaj "SynKury" Stryczyński

Legenda głosi, że wykluł się z jaja i od tego czasu pałęta się po świecie, ucząc się języka ludzi. Ze względu na dosyć ubogi system porozumiewania się homo sapiens, preferuje synergiczne doznania komunikacyjne, płynące z gier wideo. Poza tym studiuje, pisze scenariusze, kocha filmy i inne czynności będące czystą synekurą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *