
Po całkiem niezgorszych remake’ach Front Mission 1 i Front Mission 2, Forever Entertainment nareszcie dotało do niewątpliwie najbardziej ukochanej przez fanów serii części: legendarnej “trójki”. Wydana w 1999 roku na Playstation 1, była ona pierwszą grą w serii która trafiła na zachód i momentalnie podbiła serca entuzjastów taktycznych potyczek zmęczonych przesyconym rynkiem gier fantasy spod znaku płaszcza, szpady i różdżki. I choć waszemu skromnemu redaktorowi Front Mission 3 wpadło w ręce kilka lat później, w okolicach 2005, mogę z pełną szczerością powiedzieć, że to jeden z moich ulubionych tytułów z tamtej ery. Wracam do niego w oryginale “na szaraku” raz na kilka lat. Stąd też moje niemałe oczekiwania dotyczące remake’u stworzonego po prawie dokładnie 25 latach przez polskie studio. Czy wszystkie oczekiwania zostały spełnione? Trochę zależy od tego, jak wielkim purystą oryginału będzie gracz. Ale po kolei.
Bajki robotów
Fabuła Front Mission 3 to przypadek “chcieliśmy tylko pojechać do pracy, a wylądowaliśmy w międzynarodowej aferze z mechami i tajnymi broniami w tle”. Akcja rozpoczyna się w 2112 roku, w fikcyjnej, ale osadzonej w naszej rzeczywistości wizji przyszłości, gdzie gigantyczne, humanoidalne maszyny bojowe — wanzery — są tak powszechne w armiach, jak czołgi w XX wieku. Wcielamy się w Kazukiego Takemurę, młodego pilota i mechanika wanzera, który, jak to zwykle bywa w JRPG-ach, ma życie poukładane… aż do momentu, gdy kolega zaciąga go na rutynową misję transportową. Rutynową oczywiście tylko z nazwy, bo chwilę później wszystko wybucha — dosłownie i w przenośni — a Kazuki zostaje wplątany w konflikt, który obejmuje spiski rządowe, broń masowego rażenia i tajne organizacje. Mimo poważnej tematyki, Front Mission 3 potrafi też wpleść lżejsze chwile i pokazać ludzką stronę swoich postaci. Kazuki i jego towarzysze nie są tylko „pilotami mecha”, ale ludźmi z własnymi ambicjami, poczuciem humoru i przeszłością. Dzięki temu, gdy nadchodzi moment, by wskoczyć do wanzera i ruszyć na pole bitwy, czujesz, że naprawdę walczysz o coś więcej niż tylko zwycięstwo w kolejnej misji.
Dwie drogi
To, co wyróżnia Front Mission 3 na tle wielu gier taktycznych, to podział fabuły na dwa zupełnie różne scenariusze, zależne od jednej, z pozoru błachej, decyzji podjętej na początku gry. W praktyce oznacza to, że możemy poznać historię z dwóch perspektyw, spotykając innych bohaterów i biorąc udział w innych wydarzeniach, stając albo po stronie futurystycznego odpowiednika USA, albo Chin. Pikanterii dodaje fakt, że po przejściu jednego ze scenariuszy i rozpoczęciu drugiego, okaże się, że wielu z naszych sojuszników z pierwszej części gry jest tu wrogami których musimy zabić. W obu drogach w centrum stoi jednak temat moralnych dylematów wojny — kto tak naprawdę jest wrogiem, a kto tylko pionkiem w większej grze. Gra nie boi się prezentować wątpliwych sojuszy, zdrad, a nawet takich momentów, w których zaczynasz kwestionować sens całej tej walki. To właśnie było zawsze dla mnie kwintesencją Front Mission 3 i jej geniuszu – podobnie jak znana wszystkim seria od Kojimy, oprócz bezmyślnej rozwałki tytuł daje do myślenia na temat esencji konfliktów zbrojnych i ich bezsensowności.
Futurystyczne pole walki
Jak na ironię, mimo dość otwartej krytyki wojny która jest obecna w fabule, to właśnie na polu bitwy spędzimy lwią część naszej przygody z Front Mission 3. Na szczeście, system potyczek taktycznych w tym tytule jest zbudowany bardzo dobrze. Nie uświadczymy tu wielkich zmian w stosunku do oryginału, ale to doskonałe wieści, bo gra z 1999 roku świetnie broni się w tym obszarze. W walkach kierujemy zwykle kilkoma wanzerami, każdy z których posiada inne części i uzbrojenie. To jeden z moich ulubionych elementów serii Front Mission – każdy mech składa się z pięciu części (tors, nóg, dwóch ramion i plecaka) i posiada do czterech miejc w których możemy umieścić przeróżne bronie (shotguny, karabiny maszynowe, pałki, wyrzutnie rakiet i wiele innych), nie wspominając już nawet tego, że każdą z tych części można jeszcze ulepszyć. Jak łatwo się domyslić, daje to ogromną ilość możliwych kombinacji wanzerów, o różnej mobilności, uzbrojeniu i wytrzymałości. A jeśli właśnie o wytrzymałości mowa, wspaniałym elementem rozgrywki jest to, że każda część humanoidalnego czołgu ma swoje własne punkty HP- świetną strategią na przykład zniszczenie przeciwnikom rąk, przez co tracą kompletnie możlwość ataku. Kolejnym elementem który warto wspomnieć jest to, że nasi piloci w zależności od zainstalowanych części, mogą ciągle uczyć się nowych umiejętności, które pozwalają zwiększyć obrażenia, unieruchomić przeciwnika czy nawet zamiast kierować obrażenia w wanzera, odstrzelić żołnierza który go prowadzi. Ta ogromna możliwość dostosowania naszych postaci sprawia, że walka nigdy się nie nudzi, a kolejne potyczki i padające roboty tylko zachęcają do zobaczenia, jakie pole bitwy znajduje się za rogiem.
Enter the Matrix
Front Mission 3 jest grą prawdziwie unikalną – niejeden twórca ograniczyłby się do warstwy taktycznej i wydał grę, ale nie osoby odpowiedzialne za tę serię. W grze znajdziemy, właściwie prawie zupełnie opcjonalny… Symulator internetu. Możemy tu przeglądać przeróżne strony których adresy zdobywamy np. podczas rozmów z NPCs, wysyłać maile czy analizować pliki pobrane z internetu. Generalnie można powiedzieć, że jest to bardzo przyjemnie podana paczka “lore” która w przystępny sposób tłumaczy zagmatwany świat konfliktów ze świata z Front Mission. Ciekawym elementem jest też to, że wiele stron posiada sekcje które nie są publicznie dostępne. Musimy wtedy znaleźć hasło, często składając do kupy wskazówki z kilku różnych miejsc. Generalnie wątpię, że archainczne wyobrażenie o internecie przyszłości z 1999 porwie wielu nowych graczy, ale trzeba naprawdę docenić nietuzinkowy pomysł i masę wiedzy jaką jest on w stanie dostarczyć dla entuzjastów serii.
Raz ładnie, raz mniej ładnie
Jeśli chodzi o oprawę graficzną, muszę powiedzieć, że w trakcie bitw wygląda ona całkiem nieźle. Modele wanzerów są solidnie odświeżone, animacje wystrzałów i eksplozji mają ten przyjemny “ciężar”, a kamera potrafi złapać świetny kadr, kiedy nasza stalowa bestia posyła przeciwnika na złom. Niestety, czar trochę pryska, gdy kończy się walka i wchodzimy w cutscenki. Tu już widać, że budżet i priorytety poszły w inne miejsce. W dużym przybliżeniu modele postaci są dosyć uproszczone, widoczne są postrzępione linie, a teren wyglądaja jakby pamiętał czasy oryginału (w wersji “przed odświeżeniem”). Paleta barw jest wyraźnie mniej nasycona, a wszystko sprawia wrażenie bardziej “płaskiego”. Efekt? Czujesz się, jakbyś oglądał świetny film akcji, który co jakiś czas przełącza się na wersję VHS nagrywaną w piwnicy. Jasne, rdzeń rozgrywki dalej wciąga jak przed laty i wynagradza nieco zgrzebną grafikę, ale trudno nie mieć wrażenia, że pod względem wizualnym Front Mission 3 Remake to trochę gra dwóch światów – solidnego na polu bitwy i dość skromnego w trakcie scenek fabularnych. Ciekawą kwestią jest też to, że kilka portali zaraportowało, że Forever entertainment użyło AI do ponownego odtworzenia elementów tła które widzimy w trakcie naszej eksploracji świata gry. Ciężko mi potwierdzić te rewelacje. Jeśli faktycznie tak było, to będzie to przeszkadzać raczej jedynie osobom trochę zbyt zapatrzonym w oryginał lub szczerze nienawidzącym AI. Przyznam szczerze, że kompletnie nie zwróciłem na to uwagi i moim zdaniem w znaczący sposób nie odejmuje to oprawie graficznej.
Niezależnie od drobnych niedociągnięć i kontrowersji w kwestii grafiki, remake Front Mission 3 jest naprawdę godnym przeniesieniem antycznego hitu we współczesny kontekst. Fani starszej gry nie znajdą tu rewolucji, ale uwspółcześniony gameplay i zaktualizowany wygląd sprawiają, że to świetny moment żeby wrócić do tego absolutnego klasyka i najbardziej udanego punktu w wieloletniej historii serii. Fani taktycznych potyczek którzy nie mieli wcześniej styczności z tym tytułem, również znajdą tu wiele radości – zarówno fabuła jak i rozgrywka bardzo dobrze bronią się nawet w starciu ze współczesnymi tRPG, które często są nieco “na jedno kopyto”. To naprawdę solidny remake wspaniałej gry, której warto poświęcić kilkadziesiąt godzin, które zajmuje ukończenie obu scenariuszy, tym bardziej w relatywnie przystępnej cenie.

Redaktor
Zimny
Fan gier indie, strategii, RPG, Nintendo i wszystkiego co ma związek z retro gamingiem. Swego czasu współtworzyłem jedną z największych polskich stron o jRPG. Z wykształcenia jestem anglistą, a w “prawdziwym życiu” pracuję nad przeróżnymi projektami IT.