RecenzjeRecenzja
RecenzjeArtykuł

Niezwykle przystojna rozwałka – recenzja Borderlands Legendary Collection

Seria Borderlands nie bez powodu zajmuje miejsce na liście growych…

16 czerwca 2020

Seria Borderlands nie bez powodu zajmuje miejsce na liście growych bestsellerów. Te niezwykłe i eklektyczne produkcje pokochały miliony graczy na całym świecie, a dość niedawno huczną premierę miała trzecia (a w sumie czwarta) część cyklu. Jedną z przyczyn tak globalnego sukcesu produkcji Gearbox Software jest ich multiplatformowość, zatem nie powinien nikogo zdziwić fakt, że od niedawna do Pandory możemy się również wybrać na Switchu. A wielu z pewnością ucieszy.

W związku z tym, że o Borderlands większość graczy przynajmniej słyszała, postanowiłem w tej recenzji skupić się na samej jakości portu, bo gdybym miał opisać ogrom contentu, jaki oferuje Switchowy pakiet 3 części serii – Borderlands, Borderlands 2 oraz Borderlands: The Pre-Sequel – to prawdopodobnie byłby to tekst pokroju pracy dyplomowej. Zadanie ułatwia mi fakt, że wszystkie te gry oferują właściwie identyczne doznania, zatem w kwestii mechanik rozgrywki niewiele się między nimi zmienia. Na wstępie warto również zaznaczyć, że nawet w przypadku zakupu Borderlands Legendary Collection w wersji pudełkowej musicie liczyć się z tym, że na kartridżu znajduje się wyłącznie pierwsza część cyklu. Pozostałe dwie odebrać można z pomocą kodu zawartego w opakowaniu, a całość zajmuje aż 49 GB pamięci – warto się uprzednio zaopatrzyć w bardziej pojemną kartę SD lub zaplanować to w strategiczny sposób. Ale koniec tego gadania – wsiadajcie, lecimy do Pandory.

 

 

Najszybszy rewolwerowiec w kosmosie

 

Akcja serii Borderlands umiejscowiona jest w przyszłości, a fabuła całymi garściami czerpie inspiracje z klimatów westernu, science fiction i fantasy. Pandora stanie się naszym domem w dwóch częściach serii (w trzeciej pozwiedzamy jej księżyc) i choć chciałbym was zapewnić, że jest to przyjazne dla turystów i miłe dla oka miejsce, to niestety zrobić tego nie mogę. Na tej zaśmieconej, dzikiej i niemalże całkowicie opuszczonej planecie liczy się tylko przetrwanie i zysk, choć są też i tacy, którzy szukają na niej czegoś o wiele cenniejszego – słynnej „Krypty”.

„Krypta” wzrosła do miana globalnej legendy, a jej zawartość dla mieszkańców Pandory od lat pozostawała w sferze tajemnic. Pogłoski mówiły, że w środku znajduje się technologia o niewyobrażalnej mocy. Takiej, która umożliwiłaby chciwym korporacjom dominację nad pozostałymi pionkami w walce o władzę. Poszukiwania nie przyniosły jednak żadnego efektu, większość poszukiwaczy od dawna gryzie suchy piach Pandory, a po jej pustkowiach hulają głównie potworne istoty, chroniące swojego terytorium. I wtedy wkraczamy my – cali na biało – wcielając się w jednego z czworga Łowców Krypty, chcąc rozwikłać tę zagadkę.

Przyznam, że grając w Borderlands nigdy nie skupiałem się szczególnie na fabule, choć wam to zdecydowanie polecam. Świat Pandory posiada niezwykle bogatą i ciekawą historię, na swojej drodze spotkamy interesujące postacie, odsłuchamy masę zapomnianych nagrań i wykonamy cały szereg zadań głównych i pobocznych, które składają się na niesamowity klimat serii. Lwią część historii opowie nam sama planeta, bo z jej zardzewiałej i opuszczonej natury wybrzmiewają echa poprzednich śmiałków. Fabuła w Borderlands jest niezwykle przystępna, pełna ciętego humoru, całkowicie udźwiękowiona przez utalentowanych aktorów i trudno odmówić jej niepowtarzalnego charakteru. Największa szkoda w tym wszystkim to fakt, że opowieści tej nie doświadczymy w polskiej wersji językowej, choćby kinowej, zatem wielu graczy zwyczajnie jej nie pozna ze względu na tę dyskusyjną decyzję twórców. Bo o tym, jak wielu Polaków zakochało się w spacerach po Pandorze, mówić chyba nie trzeba.

 

 

Łowcy złomu

 

Wspomniałem wcześniej, że nigdy zbytnio nie skupiałem się na fabule podczas rozgrywki w Borderlands – a to głównie ze względu na jej specyfikę. Produkcje Gearbox Software oferują bardzo wciągającą zabawę, od której trudno się oderwać. Wszystko dzięki sprytnemu połączeniu najlepszych cech kilku gatunków gier – od hack’n’slasha, przez strzelankę, aż po RPGa.

Na początku każdej części stajemy przed wyborem naszej postaci, które z grubsza są do siebie podobne w każdej odsłonie. Jeśli głównym argumentem w starciach z przeciwnikami jest dla nas przemoc, to idealnym wyborem okaże się bohater typu Berserker, który w przypływie gniewu może zasypać ich lawiną ciosów z „piąchy”. Snajperzy odnajdą się w roli Huntera, eliminując wrogów z bezpiecznej odległości i posiłkując się wsparciem podniebnych pomocników. Są też Sirens, które stanowią swego rodzaju „magiczną” klasę postaci – w ogniu bitwy mogą stać się niewidzialne i szybsze na krótką chwilę, swoje pukawki wyposażają też w specjalną amunicję, wywołującą dodatkowe efekty – zamrożenie, podpalenie czy „rdzawienie”, obniżające pancerz przeciwników. Do tej mieszanki należy dorzucić Soldiera, który przypomina typowego bohatera gry FPS – posługuje się karabinami i strzelbami, a dodatkowo może na szybko zbudować wieżyczkę, która nakarmi szaleńców garścią bonusowych kul. W każdej części wybór bohaterów jest zupełnie inny, warto też wspomnieć, że Borderlands Legendary Collection zawiera niemal wszystkie wydane DLC do każdego tytułu, zatem przykładowo w „dwójce” możemy się wcielić w kilka nowych twarzy. Polecam spróbować gry każdym rodzajem postaci, bo oferują zupełnie inny styl rozgrywki – na pewno każdy znajdzie coś dla siebie.

 

 

Wybranego przez siebie Łowcę Krypty możemy wraz z postępami w grze rozwijać dzięki zdobytym punktom umiejętności. Za wykonane misje i zabitych przeciwników otrzymujemy doświadczenie, które w adekwatnym do etapu rozgrywki tempie będzie zapełniać pasek na dole. Każda odblokowana zdolność faktycznie sprawia, że stajemy się namacalnie silniejsi, zatem warto porobić kilka questów pobocznych, aby zbliżyć się do proponowanego przez grę poziomu wykonywanych zadań głównych. I nie warto tego lekceważyć – świat Pandory jest groźny i kiedy coś ma o kilka zębów więcej, niż byście sobie życzyli, to prawdopodobnie szykuje się niezła jatka.

Główną atrakcją gier Borderlands niezaprzeczalnie jest wieczny wyścig o coraz lepsze wyposażenie naszej postaci. A przedmiotów jest tutaj od groma – najważniejsze są oczywiście bronie palne, których znajdziemy całe setki w różnych stopniach unikalności, o odmiennym działaniu i mocy. Te najmocniejsze często wypadają wyłącznie z określonych przeciwników, zatem jeśli macie w sobie wystarczająco dużo cierpliwości wobec losowości systemu, to prawdopodobnie nie będzie przeszkadzał wam wszechobecny grind. Poza spluwami założyć możemy też tarcze ochronne, wziąć kilka granatów – jest tego na tyle dużo, aby usatysfakcjonować graczy i jednocześnie nie przytłoczyć ich ogromem możliwości.

 

 

Różne oblicza Pandory

 

Wydane w 2009 roku Borderlands daje po sobie poznać, że ugryzł je ząb czasu, jednak nadal trzyma się całkiem nieźle. Produkcja idealnie sprawdza się jako wprowadzenie do świata Pandory, jednak od zawsze przeszkadzał mi w niej nieco zbyt długi wstęp, wkradająca się po jakimś czasie monotonia rozgrywki i niezbyt zróżnicowane otoczenie. Na Switchu prezentuje się zupełnie tak, jak wspominam je z PC, a wszystko śmiga w 30 klatkach na sekundę, którym rzadko zdarza się chrupnąć – zazwyczaj tylko wtedy, gdy na ekranie jest naprawdę gorąco.

Wszelkie wątpliwości, jakie miałem do pierwszej części Borderlands, rozwiewa druga odsłona serii. Dopracowano w niej wszystko to, co w rozgrywce było najlepsze – mamy dużo większe możliwości w wyborze postaci, masę nowych przedmiotów, przepiękne i różnorodne lokacje, wciągający wątek fabularny (Handsome Jack to moim zdaniem jeden z ciekawszych antagonistów w grach) – wszystko jest bardziej, lepiej, mocniej. Zaskoczył mnie fakt, że mimo widocznego skoku jakości pod względem grafiki, Switch nadal dawał radę utrzymać stabilny framerate (30 FPSów) i rzadko zawodził, choć trzeba było pójść na pewne kompromisy, o których jednak zbiorczo opowiem za chwilę.

Jedyną odsłoną cyklu z Borderlands Legendary Collection, z którą nie miałem wcześniej styczności, był Borderlands: The Pre-Sequel, będący fabularnym pomostem pomiędzy pierwszą a drugą częścią. Akcję gry umiejscowiono na Elpis, księżycu Pandory, a pieczę nad produkcją przejęło studio 2K Australia, jedynie wspomagane przez Gearbox Software. The Pre-Sequel w moim odczuciu oferuje najciekawszych grywalnych bohaterów, kilka nowych rozwiązań, jak chociażby Grinder, który umożliwia pozbywanie się słabszych przedmiotów w celu utworzenia jednego, ale silniejszego; sprytne wykorzystanie mechaniki grawitacji oraz konieczność uzupełniania tlenu, gdy znajdujemy się w kosmosie. Ta część to po raz kolejny „więcej tego samego”, a rozgrywka jest bardzo przyjemna, jednak miejscami ponownie zauważałem mankamenty gry, które przeszkadzały mi już w „jedynce”. Do doznania dość szybko wkrada się monotonia, bo po niezwykle różnorodnym pod względem lokacji Borderlands 2, tutaj sceneria potrafi się znudzić. The Pre-Sequel to również największe świadectwo kompromisów, na jakie musieli pójść twórcy, aby na Switchu grało się płynnie – tekstury są widocznie niższej jakości (szczególnie tekstury broni, które wypełniają sporą część ekranu), a obraz chrupie trochę częściej niż w poprzednich odsłonach. Nie odbiera to jednak portowi grywalności i nadal jest to niesamowicie bogata w zawartość produkcja.

 

 

Przystojna propozycja

 

Pod względem optymalizacji wszystkie gry wypadają naprawdę nieźle. Jedynie w The Pre-Sequel obraz nieco częściej tracił stałe 30 klatek na sekundę, jednak nie stanowiło to większego problemu. Pandora i Elpis nadal wyglądają nieźle, co naprawdę robi wrażenie, biorąc pod uwagę fakt, że mówimy o konsoli przenośnej. W trybie zadokowanym obraz odtwarzany jest w 1080p, a gdy Switcha zabieramy w podróż – 720p, zatem bawić można się na oba sposoby w tak samo satysfakcjonujący sposób. Imponujące jest przy tym to, że na Switchu możemy też zagrać lokalnie w aż 4 osoby jednocześnie, o ile posiadamy tyle kontrolerów. We dwójkę nie ma zbytniej różnicy w jakości obrazu, jednak gdy Pandorę zwiedzamy we czworo, to ścinki zdarzają się trochę częściej. Warto też wspomnieć, że przy przygotowaniu tego portu w pełni wzięto pod uwagę potencjał Switcha – celować możemy przykładowo przy użyciu sterowania ruchowego i o ile sam za tym nie przepadam, to sama możliwość cieszy.

Gorąco polecam również soundtrack ze wszystkich gier Borderlands – przygotowano go z prawdziwą dbałością o detale i wprowadza on w niesamowity, westernowy klimat. Co prawda składają się na niego głównie ambienty, które mogą nie zapaść nam w pamięć, gdy stanowią jedynie tło, ale są tam też skryte perełki.

 

 

Sekrety Krypty

 

Borderlands Legendary Collection to jeden z lepszych portów na Switcha, w jakie przyszło mi zagrać. W paczce znajdziemy trzy gry niezwykle bogate w zawartość, które na setki godzin przykują nas do Switcha, jeśli damy się porwać temu dziwnemu światu. Jedyne argumenty „przeciw”, jakie przychodzą mi do głowy, to cena, choć to akurat kwestia subiektywna – co prawda znacznie przepłacamy za kilkuletnie gry, które na innych platformach kupimy dużo taniej, ale wygoda mobilnego grania oraz masa contentu w moim odczuciu ten argument powalają – oraz perspektywa zaopatrzenia się w większy zasób pamięci, choć posiadacze Switcha ten problem z pewnością już dawno zażegnali. Jeśli szukacie gry, przy której odpoczniecie po ciężkim dniu i oddacie się wciągającej rozgrywce, to Borderlands Legendary Collection będzie lekarstwem na nudę.

Cena w eShopie: 209.00 zł

Podziękowania dla Cenegi za dostarczenie gier do recenzji.

 


Podsumowanie

Zalety

  • + masa zawartości – to zabawa na kilkaset godzin
  • + bardzo bogaty fabularnie świat, z dużą dawką ciętego humoru
  • + odprężający schemat rozgrywki
  • + każda postać oferuje zupełnie inny styl gry
  • + dobra optymalizacja na Switchu
  • + możliwość gry lokalnej do 4 osób jednocześnie

Wady

  • - brak polskiej wersji językowej
  • - czasami obraz traci stabilny framerate
  • - da się zauważyć kompromisy graficzne
  • - cena

8.5

Wyświetleń: 4405

Redaktor

Kosma Staszewski

Tak, to imię, a nie pseudonim, choć w świecie gier przedstawiam się jako Szuszuro. „Złapałem je wszystkie” niezliczoną ilość razy, a z produktami Nintendo utrzymuję niezdrową relację od wielu lat. Na co dzień studiuję dziennikarstwo i parzę kawę, aby mieć hajs na gry.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *