Hero RecenzjeRecenzja
Hero RecenzjeArtykuł

Raj dla miłośników ostrej jazdy – recenzja Burnout Paradise

Na początek – wyznanie. Nie jestem fanem gier samochodowych. Choć…

28 czerwca 2020

Na początek – wyznanie. Nie jestem fanem gier samochodowych. Choć w ciągu mojej prawie 30-letniej kariery gracza zdarzyło mi się oczywiście pograć w niezłą ilość przeróżnych “ścigałek”, dosłownie na palcach jednej ręki mogę policzyć gry tego typu, które ogrywałem z wypiekami na twarzy. Burnout Paradise jest jedną z takich gier. I choć od czasu, gdy pierwszy raz wyjechałem na ulice rajskiego miasta minęło już ponad 10 lat, gra w swojej najnowszej inkarnacji na Switchu broni się prawie równie dobrze.

 

Take me down to Paradise City

 

 

Co jest takiego w serii Burnout, że była w stanie przekonać do siebie nawet takiego ścigałko-sceptyka jak wasz skromny redaktor? Najłatwiej opisać to chyba jednym słowem: wolność. Możemy zapomnieć o ściganiu się po specjalnie zbudowanych do tego torach, jak to ma miejsce w wielu grach tego gatunku. W Burnout Paradise gracz zostaje po prostu wrzucony na ulice fikcyjnego miasta, wsadzony w samochód, poklepany po plecach i może robić to, co mu się żywnie podoba, w jakiej kolejności mu się podoba. Wielką frajdą jest po prostu zwiedzanie miasta i zaglądanie w jego różne zakamarki lub po prostu jazda pod prąd rozpędzonym sportowym samochodem po autostradzie, wymijając o milimetry nadjeżdżające z naprzeciwka pojazdy.

 

 

Cechą wyróżniającą Burnout od innych gier jest też to, że jak już nam się nie uda w końcu wyminąć jakiegoś bogu ducha winnego samochodu, który stanął na naszej drodze, możemy liczyć na niezwykle filmowe sceny. Wyścig nagle spowalnia, kamera zmienia się na bardziej “hollywoodzką”, a my możemy w najmniejszym detalu zobaczyć kolidujące ze sobą pojazdy, latające w powietrzu fragmenty karoserii czy opony, dachujące samochody… Ponieważ sam model zniszczeń jest po prostu świetny, oglądanie wszelkich kraks w sumie w ogóle się nie nudzi i sprawia, że nie raz opadła mi szczęka w fascynacji nad jakimś szczególnie wizualnie powalającym zderzeniem.

 

Rags to riches, or so they say

 

 

Co możemy robić w Paradise City poza kręceniem się po mieście i zderzaniem z innymi użytkownikami dróg? Mamy kilka całkiem ciekawych opcji. Większość skrzyżowań w mieście służy za punkt startowy dla przeróżnych “eventów”. Wystarczy zatrzymać się, wcisnąć jednocześnie przycisk odpowiedzialny za gaz i hamulec i voilà! Rozpoczyna się ekscytujące wydarzenie.

Tego typu wyzwań jest kilka typów. Najbardziej standardowym jest po prostu wyścig – musimy dojechać do mety szybciej niż nasi przeciwnicy. To akurat nic specjalnego. Ale cała reszta jest już dużo bardziej interesująca. Po pierwsze – mamy tryb Road Rage. Naszym zadaniem jest tutaj zniszczenie jak największej ilości samochodów przeciwnika w wyznaczonym czasie, zderzając się z nimi, spychając je z drogi lub wpychając na innych zmotoryzowanych. W pewnym sensie jego odwrotnością jest tryb Marked Man, gdzie musimy przejechać z punktu A do B, podczas gdy całe miasto próbuje zniszczyć nas samochód. Do dyspozycji mamy też tryb Stunt, gdzie musimy wykonywać i łączyć ze sobą przeróżne triki (wyskoki, obroty itp.), żeby zdobyć wymaganą ilość punktów. Na koniec zostaje jeszcze kwestia burning routes, które są przygotowane z myślą o konkretnych autach i pozwalają na odblokowanie ich ulepszonych edycji. Każdy z tych trybów dostarczył mi naprawdę ogromnej ilości frajdy, a razem zapewniają Burnout Paradise fantastyczną różnorodność wyzwań.

 

Here in my car, I feel fastest of all

 

 

Kiedy mowa o Burnout, nie sposób nie wspomnieć o samochodach. A jest dostępne ich dosłowne zatrzęsienie. W Burnout Paradise mamy 139 pojazdów. Celowo mówię o pojazdach, bo oprócz przeróżnych samochodów mamy nawet całkiem sporą kolekcję motorów. Cieszy też to, że wiele z nich jest opartych o prawdziwe maszyny (choć w grze występują pod innymi nazwami – z jakiegoś powodu firmy samochodowe nie chcą widzieć swoich kreacji w wypadkach na ekranie). Oczywiście nie wszystkie z nich są dostępne od samego początku – zaczynamy z kilkoma, a na resztę trzeba będzie zapracować w pocie czoła. Nawet sam sposób odblokowania nowych samochodów sprawia kupę radochy. Po zakończeniu eventu dostajemy czasem informację, że dany model samochodu pojawił się na ulicach Paradise City. Nie możemy jednak jeszcze się nim cieszyć. Zanim to zrobimy, musimy wpaść na niego podczas eksploracji miasta i doprowadzić do wypadku z nim w roli głównej. Trafia on wtedy na złomowisko, skąd możemy dodać go do naszej kolekcji. Mała rzecz, ale sprawia, że każdy odblokowany samochód cieszy trochę bardziej.

 

Brand New Cadillac

 

 

Jedną rzeczą, którą musi zrozumieć ktoś kupujący Burnout Paradise jest to, że wszystko nastawione jest tutaj na dobrą zabawę. Nadaremno będziemy szukać tutaj realistycznego modelu jazdy, a sterowanie jest “arkejdowe” do granic możliwości. Co więcej, samochody mają możliwość odpalania przyspieszenia (nitro), co jeszcze bardziej pogłębia wrażenie, że jest to “ścigałka”, a nie symulator. Czy to źle? Nie sądzę, bo jazda w Burnout Paradise sprawia bardzo dużo radochy, a o to przecież powinno chodzić. Mknąc 300km/h pod prąd przez autostradę pełną samochodów ani razu nie zatrzymałem się, żeby zastanowić się, czy aby na pewno moje wyczyny udałyby się w prawdziwym życiu. Byłem zbyt zajęty dobrą zabawą.

 

Where the girls are (mostly) pretty

 

 

Należy przy tym wszystkim pamiętać, że Burnout Paradise to gra z brodą – oryginał zagościł na konsolach już 12 lat temu. Jak więc ten motoryzacyjny oldtimer prezentuje się graficznie na „Pstryku”? Po pierwsze – trzeba przyznać, że w końcu mamy porządny port. Gra w docku chodzi w 60FPS, 1080p – bez jakichkolwiek przycięć, spadków klatek i innych tego typu irytujących przypadłości. W trybie handheld też jest super – oczywiście rozdzielczość jest nieco niższa, ale gra nadal trzyma świetnie 60 klatek na sekundę. Jeśli chodzi o same doznania wizualne, to jest tu pewna różnica między samochodami, którymi przyjdzie nam jeździć, a całością otoczenia. Widać, że twórcy włożyli sporo pracy w to, żeby auta wyglądały jak przystało na grę wydaną w roku 2020 i całkiem nieźle im to się udało. Każdy model jest dopracowany w najmniejszym szczególe i samochody wyglądają po prostu dobrze. Trochę gorzej natomiast wygląda samo miasto. Nie ma tragedii, ale od razu widać, że brakuje tam poziomu detali, którego spodziewalibyśmy się po nowych produkcjach. Nie zrozumcie mnie źle, w żaden sposób nie przeszkadza to w odbiorze gry, ale miasto wydaje się po prostu odrobinę puste poza samymi ulicami. Ten drobny mankament nie wpływa jednak na to, że jest to jeden z bardziej solidnych portów, które dane mi było oglądać na Switchu przez ostatnie kilka lat.

 

Route 66

 

 

Nie wypada też nie wspomnieć o soundtracku, bo jest po prostu genialny. Znajdziemy na nim takich tytanów rocka jak Guns’n’Roses, Faith No More, Soundgarden czy Alice in Chains –  to z kupą znanych kawałków, które doskonale komponują się z jazdą ulicami Paradise City. Idealnie dopełnia on klimatu budowanego przez inne elementy gry i sprawia, że gracz czasem po prostu podśpiewuje kawałki podczas grania. Mała rzecz, ale na pewno składa się na pozytywną ocenę całego tytułu.

 

Will you please take me home

 

Nie byłem pewien, czy Burnout znowu wciągnie mnie równie mocno jak dekadę temu. Ale, ku mojemu zdziwieniu, ponownie kompletnie wsiąkłem w świat prezentowany w grze. Jak na tytuł z taką “brodą”, gra broni się świetnie i jest doskonałym zakupem zarówno dla fanów chcących odświeżyć sobie klasyka, jak i dla nowicjuszy. I to, jak widać, nie tylko dla fanów gatunku!

 

Podziękowania dla Monday PR za dostarczenie gry do recenzji.

 


Podsumowanie

Zalety

  • + ogromna ilość pojazdów do odblokowania
  • + w końcu jakiś port, który chodzi w 60FPS, full HD
  • + satysfakcjonujący model jazdy
  • + świetny model zniszczeń pojazdów
  • + soundtrack

Wady

  • - grafika nieco się zestarzała

8.5

Wyświetleń: 3920

Redaktor

Zimny

Fan gier indie, strategii, RPG, Nintendo i wszystkiego co ma związek z retro gamingiem. Swego czasu współtworzyłem jedną z największych polskich stron o jRPG. Z wykształcenia jestem anglistą, a w “prawdziwym życiu” pracuję nad materiałami do nauki języka angielskiego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *