Hero RecenzjeRecenzja
Hero RecenzjeArtykuł

Smok ziejący nostalgią – recenzja Spyro: Reignited Trilogy

Nie przepadam za kilkoma rzeczami: kluskami, chemią w jedzeniu i…

3 września 2019

Nie przepadam za kilkoma rzeczami: kluskami, chemią w jedzeniu i nostalgią. Pozostawmy na chwilę ten gotowany ziemniaczany kisiel i skupmy się na tych ostatnich paskudztwach, które łączy jeden wspólny czynnik – sztuczne ubarwianie. Zastanawiacie się może teraz, dlaczego niby to uczucie jest złe, co? Otóż żerujący na nostalgii wydawcy, chętni do szybkiego zarobku, wydają „odświeżone” produkcje, będące w rzeczywistości odgrzanym kotletem przepuszczonym przez emulator, którego sentymentalny swąd przyciąga wygłodniałych dorosłych, marzących o chwili zanurzenia w błogich czasach dzieciństwa. Dlatego też, pozbawiony tego zgubnego uczucia, zdecydowałem spojrzeć na remake trzech pierwszych części przygód smoka Spyro, rozgrzewających dwadzieścia lat temu serca milionom graczy na świecie.

 

Zobaczyć smoka

 

Wydany w zeszłym roku na Switchu Crash Bandicoot N. Sane Trilogy wyznaczył nowy standard remake’om udowadniając, że można spokojnie zainwestować kilkanaście miesięcy pracy na odtwarzanie od podstaw całej gry na nowym silniku, przystosowując ją do współczesnych warunków. Spyro: Reignited Trilogy idzie za śladem jamraja, goszcząc na platformie Nintendo w pełnej krasie, oddając w ręce graczy oryginalne trzy pierwsze części przygód. Podobnie jak w Crashu, nie pokuszono się o zmianę mechaniki rozgrywki, na rzecz całkowitej rewitalizacji oprawy graficznej.

 

Wszystkie trzy części trylogii – Spyro the Dragon, Spyro 2: Ripto’s Rage! oraz Spyro: Year of the Dragon – zostały odtworzone od zera na silniku Unreal Engine 4. Finalny efekt pracy Toys for Bob robi piorunujące wrażenie. Piękna, bajkowa grafika, utrzymana w stylu animowanych produkcji Insomniac Games, nadaje każdej części urokliwego klimatu krainy pełnej smoków i magii. Świat gry przepełniony jest różnymi przerysowanymi baśniowymi stworzeniami, które na każdym kroku będą chciały zdzielić naszego fioletowego protagonistę. Zastosowanie kreskówkowego stylu, nadaje produkcji świeżości, zapewniając jej długoletnią żywotność.  Na pochwałę zasługują również modele postaci. Każdy z uratowanych smoków jest niepowtarzalny i wyróżnia się fizycznie od pozostałych.

 

 

Trudno jest mi ocenić stopień, w jakim odtworzono poszczególne lokacje, gdyż nie miałem okazji zagrać w oryginalne produkcje. Posiłkując się jednak grafikami oraz nagraniami z gier z pierwszego PlayStation, mogę spokojnie przyznać, że każdy z oferowanych poziomów jest odtworzony z dużą, a nawet całkowitą zgodnością z pierwowzorem. Dodatkowa moc współczesnych platform pozwoliła na wzbogacenie krajobrazu o bujającą się na wietrze trawę, spopielającą się pod wpływem ognia oraz innych efektów, których również doświadczymy na Switchu (mimo znacznego, wizualnego okrojenia względem pozostałych konsol). Pomimo wielu kompromisów, takich jak: wysycenie kolorów, brak odbić w gładkich obiektach, widoczne grube ziarno oraz stosunkowo niska rozdzielczość (w trybie zadokowanym gra wyświetlana jest w 720p, a w przenośnym – 480p) rekompensowana przez dosyć dobre wygładzanie krawędzi, Spyro: Reignited Triglogy wizualnie prezentuje się całkiem nieźle. Jest to bez dwóch zdań jeden z ładniejszych (artystycznie i wizualnie) tytułów dostępnych na Switchu. Jednak nie samą grafiką gry żyją, prawda? No… Dlatego opuśćmy strefę miodu i wylądujmy, by twardo stąpać po pozostałej części recenzji. Uwaga! Może zaboleć.

 

Poczuć smoczy ogień

 

Spyro: Reignited Trilogy oddaje w ręce graczy aż trzy części przygód fioletowego smoka. Trudno ocenić jednoznacznie całą produkcję, gdyż każda z poszczególnych gier składowych różni się od drugiej pod wieloma względami. Dlatego – może po kolei.

 

Pierwsza – Spyro the Dragon – to w zasadzie eksperyment, w trakcie przeprowadzania którego autorzy ewidentnie pogubili się w obranej konwencji. Ambicja zrobienia częściowo otwartej gry platformowej z jakimś tam nadrzędnym celem, oferującej rozmaite mechaniki w każdej z krain, by te różniły się czymś od siebie, brzmiała dosyć ambitnie jak na standardy 1998 roku. Na tyle ambitnie, że w połowie twórcy machnęli ręką, mówiąc: „Eee, robimy grę dla dzieci! Nie kapną się, że gra jest nudna. Będą sobie latać smokiem”. W efekcie uzyskujemy jawną zrzynkę Super Mario 64, w której to, zamiast ratować księżniczkę i zbierać gwiazdki, biegamy tytułową jaszczurką na sterydach, uganiając się po kilku krainach i ratując smoki zamienione w kryształy przez złego goblina. Przy okazji kolekcjonujemy błyskotki, jednak te nie znajdują żadnego użytku, w efekcie czego zbieranie ich, no… nie ma większego sensu. Gra jest powtarzalna i zrobiona bez polotu. Walki z bossami praktycznie nie istnieją. Mimo podróży po kilku światach, nie uświadczymy w nich nowych mechanik, które wprowadziłyby zmiany w rozgrywce. Tak w skrócie – Spyro the Dragon w obecnych czasach prezentuje się jak mała giereczka, dodawana do płatków śniadaniowych.

 

 

Druga – Spyro 2: Ripto’s Rage! – to jest już coś. Gra jest o tyle bardziej rozbudowana, że pierwsza część wypada przy niej jak trzygodzinny samouczek. W Ripto’s Rage naprawiono wszystkie błędy Spyro the Dragon. W pierwszej sekundzie gry witani jesteśmy obszernym przerywnikiem filmowym, zapowiadającym całkiem bajkową historię, rodem z kanału dziecięcego. Ot, co – Spyro, chcąc odpocząć po ostatniej przygodzie, przez przypadek trafia do krainy, której mieszkańcy walczą z reżimem tytułowego Ripto. Niestety ze względu na awarię portalu smok chcąc nie chcąc zostaje zmuszony do obalenia władzy, w zamian za co uzyska bilet powrotny do domu. Sami już z pewnością zauważyliście, że historię można opisać w kilku zdaniach.

 

Wykazano się również w kwestii projektowania poziomów. Każda z krain oferuje odmienne mechaniki, znacznie urozmaicające rozgrywkę. Zadbano również o interesujące zadania poboczne, z których moim ulubionym jest mecz hokeja w lodowej krainie. To miła i przyjemna odskocznia od rutynowych zadań. Rozbudowania doczekały się także walki z bossami. Podniesienie poziomu trudności starć oraz wymuszenie na graczu nauki sekwencji ataków znacznie uatrakcyjnia etapy, a odniesione zwycięstwo nagrodzone jest nie tylko klejnotami, ale i przede wszystkim satysfakcją. Błyskotki znalazły również zastosowanie jako waluta nabywcza dla nowych zdolności Spyro.

 

 

Trzecia – Spyro: Year of the Dragon – łączy w sobie zalety poprzedniczek. Powraca więc nadrzędne zbieractwo – tym razem jaj – które zostało urozmaicone bajkową historią. Gra na wiele skutecznych sposobów zachęca do eksplorowania i poznawania nowych mechanik; czy to za sprawą interesujących minigier, czy interaktywnych samouczków. Spyro między innymi pojeździ na deskorolce oraz popływa w rurociągach. Żadna z zabaw nie jest żmudna i sprawia frajdę młodym, jak i starym wyjadaczom. W grze oddano również możliwość pokierowania innymi bohaterami, z których każdy posiada odmienne zdolności specjalne, wykorzystywane do zdobywania wcześniej niedostępnych obszarów. Trzecia część oferuje najwięcej zawartości i sprzedaje ją w najprzyjemniejszy sposób – gra się w nią po prostu przyjemnie.

 

 

Odkryć w sobie smoka

 

Nie ma co ukrywać… Spyro: Reignited Trilogy jest produkcją kierowaną przede wszystkim dla młodszego odbiorcy. Sekcje platformowe nie sprawiają za dużo problemu (trudno jest w tej grze zginąć, serio!), a walka ograniczona jest do dwóch ataków: szarży – na przeciwników z metalowej zbroi – i pieszczenia płomieniem smoczej inkwizycji – pozostali. Ukłonem w stronę młodych jest również pełna lokalizacja całej trylogii, z której na pochwałę zasługuje polski dubbing. Dzieciaki oglądające kreskówki z pewnością uśmiechną się, słysząc smoki i inne postaci w grze przemawiające głosem ich ulubionych bohaterów.

 

Jedyne, co może psuć wizualną przyjemność z zabawy, to liczne spadki płynności. Spyro celuje w 30 FPS, lecz nie do końca radzi sobie z ich utrzymywaniem. Najbardziej widać to w trakcie ekranów ładowania, które swoją drogą są strasznie długie. Nie jest to może rekord 1,5 minuty z CTR, ale każdy loading spokojnie zajmuje około 30 sekund. Mam nadzieję, że zostanie to poprawione aktualizacją po premierze.

 

Wytresować smoka

 

Wyzbywając się uczucia nostalgii, trudno ocenić całościowo Spyro: Reiginited Triglogy. Dla osoby, która spędziła dzieciństwo z fioletową jaszczurką na sterydach, kupno gry będzie tożsame z wyprawą do błogich chwil. Obnażając grę z uczucia sentymentu, uzyskujemy pakiet prostych trójwymiarowych platformówek, garściami czerpiących inspiracje z Super Mario 64. Tak w zasadzie, to dwóch, bo pierwszą część można spokojnie potraktować jako samouczek albo automatycznie ją pominąć – serio. Osoby nie odczuwające nostalgii powinny rozkochać się w pięknej grafice, bo nawet jeżeli nie sama postać Spyro ściągnie ich myślami do dzieciństwa, to z pewnością uczyni to właśnie oprawa. Reignited Trilogy nie jest zwykłym remasterem z podbitą rozdzielczością! To gra stworzona od podstaw, z pieczołowitym odtworzeniem oryginału i dostosowana do współczesnych standardów, w której świecie na każdym rogu czai się niesamowity sentyment twórców do fioletowej jaszczurki na sterydach.

 


Podsumowanie

Zalety

  • + oprawa wizualna
  • + polski dubbing
  • + ciekawy design poziomów w drugiej i trzeciej części
  • + mnogość aktywności pobocznych
  • + trzy gry w cenie jednej…

Wady

  • - … ale pierwszą część można sobie odpuścić
  • - mało angażująca walka
  • - długie czasy ładowania
  • - drastyczne spadki płynności

7

Wyświetleń: 5223

Redaktor

Mikołaj "Syn Kury" Stryczyński

Legenda głosi, że wykluł się z jaja i od tego czasu pałęta się po świecie, ucząc się języka ludzi. Ze względu na dosyć ubogi system porozumiewania się homo sapiens, preferuje synergiczne doznania komunikacyjne, płynące z gier wideo. Poza tym studiuje, pisze scenariusze, kocha filmy i inne czynności będące czystą synekurą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *