RecenzjeRecenzja
RecenzjeArtykuł

Szóstka na świadectwie – recenzja Fire Emblem: Three Houses

Fire Emblem: Three Houses to jedna z najbardziej oczekiwanych gier…

1 września 2019

Fire Emblem: Three Houses to jedna z najbardziej oczekiwanych gier roku 2019, szczególnie po tym, jak została opóźniona o kilka miesięcy. Czy spełnia ona oczekiwania wygłodniałych fanów taktycznych potyczek? Czy warto było czekać?

 

Lekcja historii

 

 

Fire Emblem to seria, która przeszła długą, ale też niezwykle wyboistą ścieżkę. Najnowszy tytuł to już szesnasta (!) gra w tym zapoczątkowanym w 1990 roku cyklu. Choć większość z nich nie została wydanych poza Japonią, w ciągu ostatnich lat zdobyła ona całkiem niezłe grono fanów. Aż trudno sobie wyobrazić, że jeszcze kilka lat temu była ona na skraju przepaści. Fire Emblem: Awakening z 2012 miało być ostatnią jej częścią, z racji coraz słabszej sprzedaży kolejnych gier. Tytuł ten jednak okazał się hitem, który tchnął nowe życie w Fire Emblem, a reszta jest historią… Dla mnie Three Houses to kolejny kamień milowy w serii – gra, która zbliżyła się do ideału tego, czym mogą być gry taktyczne.

 

3 domy, 4 drogi

 

 

Gra pozwala nam się wcielić w bohatera (lub bohaterkę, bo wybór płci należy do nas) o niezbyt chwytliwym imieniu – Byleth. Grę zaczynamy jako członek kompanii najemników. Po tym, jak udzielamy pomocy uczniom pobliskiej akademii wojskowej Garreg Mach, otrzymujemy propozycję nauczania w tej wiekowej instytucji. I tu czeka już nas pierwsza trudna decyzja – musimy wybrać, który z trzech domów chcemy wziąć pod swoje opiekuńcze skrzydło. Do wyboru mamy: Black Eagles, prowadzony przez ambitną dziedziczkę imperialnego tronu, Edelgard; Blue Lions pod wodzą prostolinijnego i honorowego księcia o imieniu Dimitri; oraz Golden Deer z Claudem, zrelaksowanym, ale sprytnym młodym szlachcicem na czele. Wybór ten wpływa na praktycznie wszystko, co dotyczy dalszej rozgrywki – na to, do jakich jednostek będziemy mieli dostęp, jaka jest specjalizacja naszego domu (Black Eagles – magia, Blue Lions – kawaleria, Golden Deer – łucznicy), ale przede wszystkim na przebieg fabuły. Każda z tych ścieżek zajmie 30-40 godzin, więc jest co ogrywać. Nie zdradzając szczegółów, dodam, że jest dostępna jeszcze czwarta droga, która jest jednym z ciekawszych wyborów w całej grze.

 

Hogwart? Nie, Garreg Mach…

 

 

Brzmi trochę znajomo? Zdaje się, że twórcy gry dość mocno zainspirowali się serią o przygodach Harry’ego Pottera, a konkretniej – obecną tam szkołą magii, Hogwartem. I choć muszę przyznać, że początkowo ten pomysł wywołał we mnie lekki uśmieszek politowania, to okazał się strzałem w dziesiątkę. Oprócz taktycznych potyczek (o których za chwilę), będziemy spędzać czas eksplorując szkołę mieszczącą się w ogromnym klasztorze, udzielając lekcji swoim uczniom i oddając się licznym aktywnościom, które oferuje nam Garreg Mach. A jest co robić! Możemy między innymi wystawiać naszych uczniów do walk w turniejach, brać udział w zajęciach chóru, wędkować czy też zapraszać studentów akademii na herbatę lub wspólny posiłek. Wiele z tych czynności przyczynia się do poprawienia więzi między nami, a osobami w akademii. Możemy również próbować rekrutować osoby spoza naszego domu, a nawet innych nauczycieli!

To budowanie więzi z naszymi uczniami sprawia, że Fire Emblem jest tak przyjemny. Choć początkowo większość z nich wydaje się być irytująco stereotypowa, po tym jak nieco poprawimy z nimi stosunki, uzyskujemy dostęp do specjalnych cutscenek, które stopniowo odkrywają historię każdego z nich. Co więcej, postacie mogą odblokowywać tego typu scenki też między sobą – łącznie jest ich kilkaset! Nadaje to wojnie widzianej oczami głównego bohatera niezwykle personalny charakter, a potencjalna strata jednego z uczniów w walce jawi się jako nie lada koszmar, nawet jeśli nie był najsilniejszą postacią w naszym arsenale.

Muszę jeszcze dodać, że nawet jeśli komuś niezbyt podchodzi “szkolny” klimat, około połowy fabuły gra wykonuje obrót o 180 stopni i wchodzi na dużo poważniejsze tory. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale powiem tylko, że historia ma epickie proporcje i wcale nie sprowadza się do odrabiania zadań domowych…

 

Szóstka z taktyki

 

 

 

Chociaż “hogwartowe” klimaty stanowczo odróżniają Three Houses od innych gier taktycznych, nikt raczej nie rzuca się na tego typu tytuł tylko z tego powodu. Liczą się głównie potyczki z wrogimi wojskami. A te, na szczęście, są doskonałe. Większość fabularnych map ma dość wysoki poziom trudności i trzeba się nieźle nagłowić, żeby wyjść z tych potyczek zwycięsko, a przynajmniej bez straty żadnego z uczniów. Są one na tyle zróżnicowane, że praktycznie w ogóle się nie nudzą. Nieco gorzej jest z mapami “do grindowania”, gdzie możemy poćwiczyć nasz oddział – jest ich zaledwie garstka i szybko zaczną się powtarzać. Nie zmienia to faktu, że nawet na nich walki są bardzo przyjemne.

Nie da się mówić o Fire Emblem bez wspomnienia o elementach RPG. Choć system jest w dużej mierze automatyczny (punkty umiejętności po wejściu na kolejny poziom nadawane są różnym skillom bez wpływu gracza), daje nadal sporo satysfakcji. Podobnie działa doświadczenie, zdobywane poprzez używanie konkretnego typu broni. Mamy za to pełną kontrolę nad ekwipunkiem naszej postaci – a jest z czego wybierać, bo samych klas oręża jest 5, nie wliczając w to różnych typów magii. Bardzo przyjemny jest też system klas postaci. Po zdobyciu odpowiedniego poziomu ekspertyzy w używaniu danej broni, mamy możliwość podejścia do egzaminu na nową profesję, co zwykle wiąże się z niemałymi bonusami. Tych klas jest też całkiem niezła liczba, bo ponad 50.

Jeśli któryś z naszych podopiecznych padnie w trakcie potyczki, to nie ma odwrotu – tracimy go na zawsze (o ile gramy na normalnym poziomie trudności). Ta dosyć  bezlitosna mechanika jest jednak dość mocno złagodzona inną, która nazywa się Divine Pulse. Kilka razy w ciągu bitwy możemy po prostu cofnąć czas do dowolnego momentu. Powiem szczerze, że mam co do tego nieco mieszane uczucia – z jednej strony na pewno pomaga to uniknąć frustracji spowodowanej jakimś nieprzemyślanym ruchem, który kończy się pogrzebem jednej z naszych ulubionych postaci, ale z drugiej – permadeath, będący jedną z głównych cech serii Fire Emblem, jest praktycznie zniwelowany.

 

Przyjemność dla oka i ucha

 

 

Graficznie nie ma tu się kompletnie do czego przyczepić. Gra wygląda bardzo dobrze, niezależnie od tego, czy oglądamy akurat pole bitwy, czy scenki rozmów między postaciami. Szczególnie sympatycznie prezentują się animacje w trakcie walki – postacie potrafią wyczyniać dynamiczne piruety, bardzo przyjemne dla oka gracza. Rozgrywka jest też bardzo płynna, nie zauważyłem żadnych spowolnień mimo tego, że czasem na ekranie dzieje się całkiem sporo.

Jeśli chodzi o oprawę dźwiękową, to muzyka jest po prostu dobra. Wpada w ucho i stanowi świetne tło dla wydarzeń na ekranie. Prawdziwym sukcesem jest jednak voice acting. Głosy wszystkich postaci są naprawdę świetnie zagrane i przez cały czas, jaki spędziłem z grą, nie trafiła się chyba żadna, która brzmiałaby źle lub nienaturalnie. Jest to nie lada wyczyn, bo bohaterów jest mnóstwo, a każdy z nich ma naprawdę dużo linii dialogowych (chociażby we wspomnianych wyżej scenkach).

 

Świadectwo z czerwonym paskiem

 

Three Houses to, na chwilę obecną, szczytowe osiągnięcie serii Fire Emblem. Każdy posiadacz Switcha powinien spróbować w nią zagrać, bo inaczej ominie go jeden z bardziej dopracowanych tytułów na „Pstryczku”. Zwykle po przejściu gry odkładam ją w kąt, ale tym razem od razu zacząłem grę od początku. Za to wszystko Fire Emblem: Three Houses otrzymuje szóstkę z plusem.

 


Podsumowanie

Zalety

  • + Gra na długie godziny dobrej zabawy
  • + Epickie proporcje fabuły
  • + Ciekawe postacie
  • + 4 zróżnicowane drogi fabularne
  • + Motyw akademii działa zaskakująco dobrze

Wady

  • - Powtarzające się mapy “do grindowania”
  • - Możliwość cofnięcia ruchu sprawia, że nie ma faktycznego zagrożenia śmiercią postaci

9.0

Wyświetleń: 5125

Redaktor

Zimny

Fan gier indie, strategii, RPG, Nintendo i wszystkiego co ma związek z retro gamingiem. Swego czasu współtworzyłem jedną z największych polskich stron o jRPG. Z wykształcenia jestem anglistą, a w “prawdziwym życiu” pracuję nad materiałami do nauki języka angielskiego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *