Hero RecenzjeRecenzja
Hero RecenzjeArtykuł

Uroki rzemiosła – recenzja My Time at Portia

Znane chyba wszystkim graczom – głównie z serii Worms –…

16 kwietnia 2019

Znane chyba wszystkim graczom – głównie z serii Worms – Team17 stworzyło grę idealną do leniwego sączenia herbaty podczas nudnych wieczorów. My Time at Portia to niejako symulator życia, swoją rozgrywką przypominający, mocno kultowe, Stardew Valley. Wcieliłem się w rolę budowniczego i odwiedziłem Portię. Teraz czas wysłać pocztówki.

 

Simsowe korzenie

 

Gra wita nas kolorowym menu głównym i radosną muzyczką, po czym od razu zaprasza do stworzenia swojej postaci. Do wyboru mamy dosyć sporo opcji – od wybrania płci, fryzury, twarzy, przez kolor oczu, aż po różnorodne suwaki, zmieniające poszczególne elementy wyglądu naszego awatara. Nie jest to co prawda kreator pokroju tego z The Sims 4, ale byłem pozytywnie zaskoczony – zwłaszcza, że tego ludka miałem potencjalnie oglądać przez najbliższe X godzin.

 

 

Po stworzeniu satysfakcjonującego bohatera, naszym oczom ukazuje się animowany przerywnik filmowy, podczas którego wykreowana postać płynie statkiem w stronę tytułowej Portii. Gdy dobija do lądu, udaje się do warsztatu na obrzeżach miasta, który odziedziczyła po ojcu. Ten zastaje dosyć zaniedbany – w podłodze i ścianach brakuje desek, a w izbie jakichkolwiek elementów wyposażenia. Czas więc zakasać rękawy i rozpocząć karierę budowniczego.

 

Pierwsze kroki

 

Czas w grze dzielony jest na lata – te z kolei na cztery miesiące, z których każdy ma 28 dni, a każdy dzień to 24 godziny, czyli w czasie rzeczywistym – 24 minuty, z czego w praktyce zostaje ich tylko kilkanaście. Z tego powodu, pierwsze doby spędzone w Portii przeznaczymy głównie na poznawanie mechanik i odkrywanie świata.

Na samym wstępie zwróciłem uwagę na interfejs. Lista zadań po prawej stronie, mapka w rogu i pasek szybkiego dostępu przypominają bardzo MMORPGi. Wciskając plusik na Joy-Conie, naszym oczom ukazuje się rozbudowane menu – ekwipunek, drzewko umiejętności, relacje z mieszkańcami, mapa oraz gruba księga, pełna schematów i wiedzy na temat budowania. To wszystko sprawia mocno przytłaczające wrażenie dla początkującego gracza. Aby się nie zniechęcić natłokiem informacji, po prostu ruszyłem w dzicz i postawiłem na praktyczny sposób poznawania Portii.

 

 

Dookoła warsztatu znajdziemy pełno błyszczących się gałązek i kamyków – to pierwsze surowce, jakie wykorzystamy w naszej karierze budowniczego. Ale pozyskiwać je możemy na przeróżne sposoby. Kopiąc w wielkie drzewa zdobędziemy robaki do łowienia ryb, siekierą możemy je ścinać, a dzierżąc kilof w dłoni rozbijać głazy, w celu pozyskania twardych materiałów. Możliwości jest ogrom, a poznawanie ich to czysta frajda, napędzana ciekawością.

Księga schematów w menu wskaże nam przedmioty, jakich potrzebujemy do budowy, oraz sposób, w jaki je pozyskamy. Mając już w zanadrzu trochę surowców, możemy skonstruować pierwsze narzędzia w warsztacie. Sam proces jest dość prosty. Klikając na stół, wybieramy z listy interesującą nas rzecz, po czym pojawia się w naszym ekwipunku. Możemy w ten sposób zbudować inne miejsca pracy, jak np. piec, w którym będziemy przetapiać miedź czy brąz, lub szlifierkę. Większe projekty, jak chociażby budowa mostu – jedno z początkowych zadań głównych – pojawią się w formie zarysu na drewnianej platformie w naszym miejscu pracy. Dokładając materiały niczym cegiełki, przedmiot powoli będzie nabierał formy, a sam ten widok jest satysfakcjonujący.

 

Bez pracy nie ma prestiżu

 

W miasteczku poznamy cały wachlarz osobowości – handlarzy, budowniczych, naukowców, farmerów i zwyczajnych mieszkańców. Możemy z nimi rozmawiać, wdać się w bójkę, podarować prezent, a nawet pograć w kamień-papier-nożyce. Wszystkie te aktywności polepszają nasze relacje z drugą stroną, a gra zachęca do ich codziennego pielęgnowania. Wraz z rosnącym zaufaniem, obywatele chętniej będą wyjawiać nam swoje sekrety czy obdarowywać przedmiotami, a dialogi przestaną być tak płytkie i obojętne. Niektórych NPC możemy nawet poślubić – wtedy będą pomagać nam w pracy i doglądać warsztatu. To wszystko na papierze wygląda bardzo atrakcyjnie, lecz w praktyce miewałem czasem wrażenie, że Portia jest dosyć pusta. Owszem, mieszkańców jest pełno, jednak miałem problemy z zapamiętaniem któregokolwiek na dłużej, a przez nieciekawe dialogi trudno było mi się przebić.

 

 

Rozgrywka kręci się wokół wykonywania zadań głównych i zleceń. Te pierwsze wymagają dużo czasu i materiałów, więc siłą rzeczy częściej będziemy sięgać po te drugie. W ciągu dnia możemy przyjąć tylko jedno zlecenie, a polegają one na zbudowaniu mniej lub bardziej skomplikowanego przedmiotu dla konkretnego mieszkańca. Systematyczne wypełnianie zobowiązań zagwarantuje nam wzrost w rankingu budowniczych miesiąca, prestiż, pieniądze oraz punkty doświadczenia. Trudno jednak nadążyć za liczbą zleceń – czasami musimy poświęcić kilka dni na samo zbieranie materiałów do budowy, przez co lista staje się coraz dłuższa.

 

 

Po trudno dostępne surowce, takie jak brąz, udamy się do pobliskiej kopalni. Uiszczając tygodniową opłatę za możliwość korzystania z jej dóbr, przenosimy się do ciemnej jaskini. Mamy do dyspozycji wykrywacz metalu – urządzenie, którym możemy prześwietlać glebę w poszukiwaniu rzadkich przedmiotów. Nakierowując kamerę na świecącą kulkę, po chwili wystrzeli ona w górę strumień światła, ułatwiający nam jej namierzenie. W tej mechanice trochę denerwował mnie fakt, że mogłem oznaczyć tylko jedno miejsce naraz. Z wykopanych tuneli pomoże nam się wydostać plecak odrzutowy z nielimitowanym użyciem w tej lokacji.

W kopalniach, poza cennymi materiałami, znajdziemy pozostałości poprzednich cywilizacji – tajemnicze dyski, fragmenty reliktów, a nawet zagadkowe pokoje, pełne przeciwników i skarbów. Niedługo potem staniemy przed decyzją, czy wspomniane artefakty chcemy oddawać kościołowi, chcącemu uchronić mieszkańców przed niebezpieczną wiedzą, czy naukowcom, ciekawym korzeni Portii. Obie strony konfliktu w zamian gotowe są nam zaoferować przedmioty lub schematy, a fabularnie wybór ten nie ma większego znaczenia.

 

 

Wyprawy po surowce oraz starożytne relikty są bardzo wciągające. Nieraz spędziłem w ciemnościach całe dni, ciekawy, co jeszcze zdołam odkryć. Po jakimś czasie pozyskiwanie materiałów zaczęło mnie jednak nużyć i sprowadzało się do czasochłonnego grindu.

 

Droga rozwoju

 

W beztroskim zbieraniu surowców przeszkodzi nam pasek staminy. Każda czynność, którą wykonujemy, zabiera z niego kilka punktów, a początkowo mamy ich bardzo niewiele. Ponadto, ilość miejsca w ekwipunku również nie zachwyca – wstępnie do dyspozycji mamy tylko 24 kratki, a rozszerzenie ich do 40 jest kosztowne. Oba te rozwiązania ograniczają naszą swobodę ruchów i wprowadzają element strategii. Jakie przedmioty wziąć ze sobą do kopalni, a jakie odłożyć do skrzynki?

Niemal wszystko, co robimy w Portii, zapewni nam punkty doświadczenia. Po osiągnięciu odpowiedniego pułapu, podwyższa się poziom postaci, a wraz z nim podstawowe statystyki – punkty życia, staminy, ataku, obrony itd. O wbijanie kolejnych leveli nie trzeba się zbytnio starać, dzięki czemu możemy inwestować w drzewko umiejętności. Te podzielone są na trzy kategorie – walkę, zbieractwo i komunikację. Zdolności faktycznie ułatwiają rozgrywkę, a zapełnianie drzewka punktami daje dużo satysfakcji. Żałuję jednak, że kwestie bitewne sprowadzają się wyłącznie do rozwoju pasywnych statystyk, ale kiedy walka polega tylko na agresywnym naciskaniu jednego przycisku, w sumie nie ma się co dziwić.

 

 

Wraz z postępami w grze, odkryjemy nowe możliwości. Zarabiając na zleceniach, będzie nas stać na zakup wyposażenia do warsztatu i jego rozbudowę, a wypełnianie zadań głównych zapewni nam dostęp do nowych miejsc. Aby przełamać rutynę, od czasu do czasu możemy wziąć udział w specjalnych wydarzeniach, oznaczonych w kalendarzu, jak chociażby Dzień Wspomnień czy Turniej Sztuk Walki. Dzięki temu moje wrażenie pustego świata trochę zmalało i zacząłem czuć się jego częścią.

 

Zamierzchła przeszłość

 

Wykonywanie zadań głównych i liczne rozmowy z mieszkańcami Portii skutkowały stopniowym odkrywaniem historii tego świata. Zdziwiłem się bardzo, że My Time at Portia jest grą osadzoną w klimacie… post-apokaliptycznym. Wiele lat przed naszym przybyciem do krainy, miała miejsce nieokreślona katastrofa, przez którą cywilizacja musiała mieszkać pod ziemią. Dowody na istnienie dawnego świata możemy znaleźć niemal na każdym kroku, a w produkcji tak optymistycznej, dosyć mroczny wątek apokalipsy mnie zaintrygował. Tym bardziej, że fabuła nie jest w zasadzie w takiej grze najważniejsza – naszym głównym celem jest osiągnięcie tytułu najlepszego budowniczego w Portii, a fabularne wstawki nadają tej podróży charakteru.

 

Cukierkowość

 

Na My Time at Portia patrzy się przyjemnie. Dużo kolorów, niewinny styl graficzny, wszechobecny optymizm i lekkość obrazu nadają jej niezobowiązującego charakteru. Po jakimś czasie może to jednak męczyć i przesadzić ze swoją słodkością. W nawiązaniu do post-apokaliptycznej fabuły przychyliłbym się również do bardziej stonowanej oprawy wizualnej, dzięki czemu historia byłaby bardziej wiarygodna. W oczy kłują też liczne niedopatrzenia, takie jak lewitowanie nad fontanną miejską czy przenikanie przez niektóre elementy otoczenia. Stwarza to wrażenie produkcji niedopracowanej.

 

 

Do ścieżki dźwiękowej mam parę zastrzeżeń. Zawiera ona ledwie kilka utworów na krzyż, zapętlanych bez końca w poszczególnych lokacjach. Brakuje im wyrazu i są dosyć infantylne w brzmieniu, przez co po jakimś czasie postanowiłem słuchać własnej muzyki w trakcie wydobywania surowców. Efektów dźwiękowych jest zbyt mało – fajnie byłoby usłyszeć kroki mojego bohatera lub głosy postaci niezależnych. Myślę, że to by złagodziło uczucie grania w schematyczne MMO, a wszechobecne ściany tekstu nie zniechęcały w takim stopniu.

 

Fuszerka

 

Największym problemem Switchowego portu są koszmarnie długie czasy ładowania. Proces ten potrafi trwać nawet dwie minuty (!), a przy częstotliwości zmiany lokacji w tej grze, sytuacja staje się skandaliczna. Zresztą, nie tylko obszary wczytują się długo – nawet wywołanie menu może trwać kilka sekund.

Potrzeba trochę czasu, aby przyzwyczaić się do sterowania. Funkcji jest bardzo dużo i brakowało mi niekiedy sprytnych skrótów klawiszowych. Przekładanie przedmiotów w ekwipunku jest istną katorgą – żałuję, że twórcy nie pomyśleli o wykorzystaniu ekranu dotykowego Switcha, co znacznie przyspieszyłoby cały proces.

 

 

Żegnaj, Portio!

 

Tytuł spod skrzydeł Team17 idealnie komponuje się z ideą konsoli i jest na tyle niezobowiązujący, że w trybie przenośnym sprawdzi się bardzo dobrze. Kolorowa grafika, wciągający gameplay i intrygująca fabuła sprawiają, że My Time at Portia to produkcja, która przyssie was do Switcha na długie godziny, mimo że brakuje jej końcowego szlifu.

 

Podziękowania dla Team17 za dostarczenie gry do recenzji.

 

 


Podsumowanie

Zalety

  • + świetnie się sprawdza w trybie przenośnym
  • + barwna grafika
  • + ogrom możliwości
  • + wciąga!

Wady

  • - okropny czas ładowania na każdym kroku
  • - niektóre elementy są mocno niedopracowane
  • - brak wykorzystania ekranu dotykowego Switcha
  • - oprawa audio-wizualna po jakimś czasie zaczyna męczyć

7

Wyświetleń: 4971

Redaktor

Kosma Staszewski

Tak, to imię, a nie pseudonim, choć w świecie gier przedstawiam się jako Szuszuro. „Złapałem je wszystkie” niezliczoną ilość razy, a z produktami Nintendo utrzymuję niezdrową relację od wielu lat. Na co dzień studiuję dziennikarstwo i parzę kawę, aby mieć hajs na gry.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *