RecenzjeRecenzja
RecenzjeArtykuł

Krwawa masakra dla całej rodziny – recenzja DOOM & DOOM II

Zupełnie niespodziewana premiera trzech pierwszych części serii słynnych FPSów DOOM…

22 sierpnia 2019

Zupełnie niespodziewana premiera trzech pierwszych części serii słynnych FPSów DOOM na Nintendo Switch była dla mnie wiadomością co najmniej intrygującą. Na tego typu strzelankach się wychowałem – nic więc dziwnego, że nostalgia natychmiast zaczęła nawoływać mnie do mordowania hord demonów. Oryginalnie wyprodukowane przez id Software w 1993 i 1994 roku, „jedynka” i „dwójka” zawitały na mojej konsoli. Nie ma co – Bethesda sprawiła mi niemały prezent.

 

Houston, mamy problem…

 

Nie oszukujmy się – fabuła w DOOMach nigdy nie była, i też nie miała być, głównym napędem rozgrywki, a tylko pretekstem do jej rozpoczęcia. Wcielamy się w rolę bezimiennego astronauty, który przebywa w stacji kosmicznej na Marsie. Splot zdarzeń sprawia, że bazę atakują dziwne stworzenia, które przybyły z innej planety. Wszyscy twoi sojusznicy nie żyją. Jesteś ostatnią nadzieją na powstrzymanie kosmitów przed inwazją na Ziemię.

Ostatecznie „Doomguy” zawodzi, a Ziemia zostaje zaatakowana przez przybyszów z kosmosu – co jest tłem fabularnym dla części drugiej. Historię w obu produkcjach poznajemy dość sporadycznie, bo są to zaledwie krótkie opisy zdarzeń na końcu poziomu lub epizodu. Mroczny i brutalny klimat wisi mimo to w powietrzu, a rozgrywka dopełnia to doświadczenie.

 

 

„idkfa”, czy jakoś tak…

 

Czas na gwóźdź programu – GAMEPLAY. A to jest element, który nawet po 26 latach od premiery pierwszego DOOMa potrafi przykuć do konsoli i bawić równie mocno, co kiedyś. Rozgrywka polega na przemierzaniu złożonych, często przypominających labirynt, poziomów, szukaniu kluczy, zbieraniu amunicji i power-up’ów, odnajdywaniu sekretnych pomieszczeń i… zabijaniu legionów przerażających demonów.

W „jedynce” do dyspozycji mamy aż 8 rodzajów broni – od kastetu, przez strzelbę i karabin plazmowy, aż po sławetny „BFG” („Big Fu****g Gun”). Sequel poszerza tę rodzinkę o dubeltówkę, która przerabia kosmitów na miazgę, aż miło. Warto wspomnieć, że nasz arsenał nie staje się, jak to w FPSach czasem bywa, mniej użyteczny z biegiem czasu, aż w końcu używamy tylko najpotężniejszych pukawek. Każdy element wyposażenia znajdzie tu swoje zastosowanie, zależnie od sytuacji. Przykładowo: musisz przebić się przez grupę wrogów, blokujących ci przejście? Dubeltówka z przyjemnością ci w tym pomoże. Jakiś Imp napastuje cię kulami ognia z przeciwnego końca planszy? Tutaj sprawdzi się najzwyklejszy pistolet, dobry w ściąganiu wrogów na odległość. A może chcesz rozwalić dosłownie wszystko, co rusza się na ekranie? Nie zwlekaj – czas na strzał z BFG. Wprowadza to element strategii do rozgrywki, a zbieranie amunicji nie traci sensu. Grając jako dzieciak nie zwróciłem na to uwagi i zmiatałem wszystko wyrzutnią rakiet – teraz ten szczegół naprawdę mi zaimponował.

 

 

Co do przeciwników, to w trakcie gry będziemy mieć okazję podziwiać prawdziwy gabinet osobliwości. Na naszej drodze staną uzbrojeni zombie, wspomniane Impy miotające kulami ognia, przypominający minotaury Baronowie Piekieł, wielkie, czerwone głowy – Cacodemony… ogólnie, jest co zabijać. Czasami zdarzy się też, że potwory zaczną walczyć same ze sobą, jeśli przypadkiem się zaatakują – fajny smaczek. Wrogowie są zaprojektowani w interesujący sposób, a każdy z nich dysponuje innym zestawem umiejętności, przez co trzeba czasem zastanowić się nad odpowiednią strategią. Najbardziej spodobał mi się Spider Mastermind – jeden z końcowych bossów – choć przerażał mnie, kiedy walczyłem z nim jako dziecko. Niezwykle satysfakcjonujące było zmierzenie się z nim po latach i przerobienie go na papkę.

 

 

Poziomów do przejścia jest od groma. Wydane na Switchu edycje są uzupełnione o wszystkie dodatkowe plansze, jakie kiedykolwiek stworzono. W „jedynce” na ukończenie czekają cztery epizody po około 8 leveli każdy, sequel zaś oferuje około 40 bazowych poziomów i 21 dodatkowych. Zwiedzimy pełne demonów stacje kosmiczne, kanały, podziemia, góry i zrujnowane miasta. Przejście obu gier zajmuje jakieś 6 godzin.

Mimo że mapek jest dużo, to większość z nich można ukończyć dość szybko. Polecam jednak porozglądać się za sekretami, amunicją i dodatkowym pancerzem – z pewnością przyda się to w kolejnych bataliach. Nawigowanie po poziomach bywa jednak skomplikowane, a na dostępnej minimapce bardzo trudno cokolwiek dostrzec. Zdarzały się sytuacje, że musiałem przebiec planszę kilkukrotnie, tylko dlatego, że ominąłem ukryty w kącie klucz. Miałem wrażenie, że w ten sposób twórcy chcieli na siłę wydłużyć rozgrywkę, choć w tamtych czasach raczej trudno o takie rozwiązania.

 

 

Połączenie bogactwa poziomów, broni i potworów gwarantuje niesamowicie bogatą i świeżą – nawet obecnie – rozgrywkę. Trudno było mi się oderwać od konsoli, a syndrom „jeszcze jednego poziomu” nieustannie dawał o sobie znać. To gra idealna na odstresowanie się po ciężkim dniu i odmóżdżenie. Rozwalanie hord potworów jednym pociągnięciem spustu jest niezwykle satysfakcjonujące.

Temu radosnemu pogromowi kosmitów towarzyszy ciężka, metalowo-rockowa ścieżka dźwiękowa, która swym brzmieniem zagrzewa do boju i wyzwala pokłady endorfin w mózgu. Choć nie słucham takiej muzyki na co dzień, w tej produkcji sprawdza się idealnie i czyni całe doznanie jeszcze przyjemniejszym. Zadziwiło mnie też, że mimo leciwości tytułu, szata graficzna nadal prezentuje się ładnie i efektownie. Trójwymiarowe poziomy nasycone są jaskrawymi teksturami, a sprite’y przeciwników i wydawane przez nich dźwięki straszą nawet dziś. To bardzo nostalgiczna i fajna retro produkcja, która przypomina o latach świetności dawnych FPSów.

 

 

Niby na Marsie, a jednak w pociągu

 

Muszę przyznać, że klasyczne DOOMy stały się moimi ulubionymi produkcjami do ogrywania na Switchu w trybie przenośnym. Ostatnio dość często jeździłem pociągami, a w takiej sytuacji mordowanie kosmitów staje się jeszcze przyjemniejsze, a nawet skupia uwagę innych podróżnych. Oczywiście, w trybie stacjonarnym doznania będą z grubsza te same, ale jednak więcej czasu mój Switch spędził w plecaku niż w stacji dokującej.

Chyba największym atutem klasycznych DOOMów na Switchu jest jednak implementacja lokalnego trybu multiplayer. Możemy zmierzyć się ze znajomymi w trybie Deathmatch lub połączyć siły w kooperacji na dzielonym ekranie, co przynosi ogromną frajdę. Dodatkowo, w takie multi możecie zagrać na pojedynczym Joy-Conie, przy czym sterowanie nadal pozostaje wygodne i responsywne. Na jednym Switchu może grać do 4 osób jednocześnie – gorąco więc zachęcam do familijnego masakrowania demonów.

 

 

Mimo wszystkich zalet klasycznych DOOMów, które wymieniam, zdaje się, bez końca, nie obyło się oczywiście bez kilku istotnych wad. Największy zarzut mam do pierwszych chwil z grami. Zamiast przejść od razu do rozgrywki, DOOM wymusza na nas zalogowanie się poprzez konto na stronie Bethesdy – a jeśli go nie posiadacie, to oczywiście, rejestrację. To naleciałość z innych konsol, która pomaga śledzić zdobyte osiągnięcia i postępy, tyle że… na Switchu tego nie mamy. Obiecana przez Bethesdę łatka, mająca usunąć ten wymóg, w chwili pisania recenzji nadal nie nadeszła. Bez połączenia z Internetem w DOOMa zatem nie pogracie.

Zastanawiam się też, czy klasyczne DOOMy są skierowane do wszystkich, czy może jednak nabywców napędza jedynie nostalgia? Osoby, które wcześniej nie miały z nim do czynienia, może odrzucić parę archaicznych elementów rozgrywki – jak na przykład konieczność częstego, manualnego zapisywania (o czym się ciągle zapomina), brak możliwości skoku czy celowania w górę i w dół. Dla mnie były to drobiazgi, do których po chwili przywykłem, głównie przez to, że tego typu produkcje ogrywałem od najmłodszych lat. Nie jestem pewien, czy nowe pokolenie graczy podzieli moje zdanie.

 

 

Siecz i rąb

 

Bardzo się cieszę, że DOOM i DOOM II zawitały na podwórko Nintendo. Taka formuła rozgrywki świetnie się sprawdza w kontekście Switcha, a lokalny multiplayer zapewnia też dobrą zabawę ze znajomymi. Do zakupu skłania również cena – obecnie około 20 złotych za grę. Chciałbym zobaczyć inne retro FPSy w eShopie, takie jak Blood, Heretic, Duke Nukem. Kto wie – może to początek nowej mody w branży gier?

Podziękowania dla Cenega za dostarczenie gier do recenzji.

 


Podsumowanie

Zalety

  • + rozgrywka sprawia ogromną przyjemność
  • + mimo upływu lat, grafika nadal cieszy i spełnia swą funkcję
  • + masa poziomów, broni, przeciwników
  • + lokalny multiplayer

Wady

  • - konieczność połączenia z Internetem i logowania się przez konto Bethesdy
  • - nowe pokolenie graczy może odrzucić wiele archaicznych rozwiązań

7.5

Wyświetleń: 3550

Redaktor

Kosma Staszewski

Tak, to imię, a nie pseudonim, choć w świecie gier przedstawiam się jako Szuszuro. „Złapałem je wszystkie” niezliczoną ilość razy, a z produktami Nintendo utrzymuję niezdrową relację od wielu lat. Na co dzień studiuję dziennikarstwo i parzę kawę, aby mieć hajs na gry.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *