Hero RecenzjeRecenzja
Hero RecenzjeArtykuł

LIJAAAAAN, HEEEEELP! – recenzja Resident Evil 4

Nie da się ukryć, że dwa japońskie giganty – Nintendo…

31 maja 2019

Nie da się ukryć, że dwa japońskie giganty – Nintendo i Capcom – to dobrzy przyjaciele. Na przestrzeni lat przyszło nam grać na GameCube’ach, Wii, 3DSach i innych cudach w większość perełek wydawcy. Dziwił mnie dlatego fakt, że seria, z której Capcom zdecydowanie zasłynął – Resident Evil – na Switchu właściwie była nieobecna (do niedawna dostępne były jedynie Revelations i Revelations 2). Doczekaliśmy się jednak hucznej premiery aż trzech głównych części cyklu, w tym jednego z ulubieńców fanów komputerowego horroru, Resident Evil 4. Przełomowa dla głównej serii ze względu na zerwanie z dawnymi tradycjami, straszyła graczy już w 2005. Czy będziemy się bać, leżąc ze Switchem w łóżku?

 

 

Wycieczka do Europy

 

W czwartej części serii wcielimy się w znanego już graczom Leona S. Kennedy’ego. Po niefortunnym pierwszym dniu pracy w roli policjanta podczas traumatycznych wydarzeń w Raccoon City z 1998 roku, blondyn został tajnym agentem amerykańskiego rządu. 6 lat minęło od ataku bioterrorystów, a odpowiedzialna za niego korporacja Umbrella zbankrutowała i przestała istnieć. Problemy jednak się nie skończyły – jakiś czas temu zaginęła córka prezydenta, którą widziano ponoć gdzieś w Europie. Leon wyrusza w samotną misję do Hiszpanii i nie zamierza wracać do Stanów bez Ashley.

Leon, którego mieliśmy okazję poznać w Resident Evil 2, mocno się zmienił na przestrzeni lat. Nie jest już zagubionym nowicjuszem – traumatyczne wydarzenia sprawiły, że zamknął się na innych ludzi, stał się bardzo zdeterminowany i woli działać na własną rękę. Nie brakuje mu jednak swoistego uroku. W trakcie gry często rozładowuje napiętą atmosferę zgrywając macho i rzucając dosyć oklepane, godne hollywodzkich hitów żarty. Trochę gorzej jest w przypadku jego towarzyszki – wspomnianej córki prezydenta, Ashley, która niedługo po rozpoczęciu gry zaszczyci nas swoją obecnością na dłużej. Ta stanowi ucieleśnienie stereotypu o blondynkach i damach w opałach – często wrzeszczy („LIJAAAN, HEEELP!”), nie grzeszy inteligencją, a w krytycznych sytuacjach radośnie włazi przeciwnikom prosto pod nóż. Będziemy mieć nawet okazję przejęcia nad nią kontroli przez pewien czas, co akurat jest miłym urozmaiceniem rozgrywki – nie mamy wtedy dostępu do żadnych broni, przez co musimy kombinować i unikać wrogów.

 

 

Powiew świeżości

 

Sukces poprzednich części sprawił, że w Resident Evil 4 od początku da się odczuć dużo większy rozmach produkcji. Capcom zrezygnował ze słynnej kamery statycznej, obecnej w trzech poprzednich odsłonach, na rzecz widoku zza ramienia głównego bohatera. Nadaje to grze bardziej dynamicznego charakteru i urozmaica gameplay. Dużo większy nacisk położono również na fabułę – historia faktycznie wzbudza zainteresowanie, a niektóre zwroty akcji i powracający bohaterowie potrafią zaskoczyć. Przeniesienie akcji w europejskie rejony również wyszło serii na dobre. Zwiedzimy podupadłe wioski, tajemnicze zamczyska, katakumby, laboratoria i tereny militarne.

Jednym ze sztandarowych elementów Resident Evil od zawsze były zombiaki. Twórcy postanowili odświeżyć formułę, toteż w Hiszpanii będziemy mieć do czynienia z tzw. „Ganados” – ludźmi zainfekowanymi pasożytem Las Plagas. Są dużo bardziej inteligentni od swoich poprzedników – efektywni w grupach, potrafią otoczyć głównego bohatera, dostawiać drabiny do okien, wyważać drzwi i ostrzegać swoich sojuszników przed atakami. W trakcie gry spotkamy też ich odmiany o nowych umiejętnościach. Czasami, po wykonaniu zjawiskowego headshota, będziemy też mieli okazję nawiązać z pasożytem bliższą relację, kiedy ten wyrośnie ohydnie z martwych ciał.

 

 

Wierność tradycjom

 

Mimo licznych zmian, „czwórka” nadal jest godnym reprezentantem serii Resident Evil, u podstawy której od zawsze chodziło o survival. Podczas rozgrywki uleczą nas, klasycznie, roślinki. Spotkamy aż trzy odmiany – zielone, czerwone i żółte. Możemy je ze sobą łączyć w różne kombinacje, które zregenerują nam cały pasek zdrowia lub zwiększą jego maksymalną wartość. Amunicję do broni będziemy znajdować dosyć rzadko, przez co czasami lepiej jest uciekać od przeciwników, niż marnować cenne pociski. W lokacjach i z przeciwników pozyskamy również wszelkiego rodzaju skarby, przekładające się na punkty. Te możemy spożytkować u tajemniczego sklepikarza na nowe pukawki, spraye lecznicze czy ulepszanie posiadanych już przez nas broni, co nadaje grze fajnego, RPG-owego sznytu.

 

 

Pierwsze godziny gry utrudniło mi znacznie sterowanie. Podobnie jak w poprzednich odsłonach, w „czwórce” obecne są tzw. „tank controls” – oznacza to, że poruszać się możemy jedynie w przód, tył i obracać na boki. Leon nie potrafi również strzelać w ruchu, przez co w ogniu walki czasami jesteśmy skazani na niepotrzebne obrażenia, ze względu na powolny ruch bohatera i sztywne celowanie. A szkoda, bo walczyć będziemy dosyć często.

A kiedy akurat nie ściga nas horda „Ganados”, rozgrywkę urozmaicają sporadyczne zagadki. Nie stanowią one większego wyzwania i ani razu nie zaciąłem się na dłużej przez brak rozwiązania. Czasem, gdy nie są oczywiste, wystarczy zastosować w nich metodę prób i błędów. Niemniej jednak, łamigłówki zawsze były stałym elementem Resident Evil i nadal są miłą odskocznią od standardowej gry.

 

 

Oko w oko ze strachem

 

No dobra, ale czy „czwórka” nadal jest horrorem, czy już grą akcji? Pod tym względem uspokajam – ciężki, mroczny klimat produkcji już od pierwszych chwil wzbudzi w nas niepokój. Doznania potęguje stała potrzeba mądrego dysponowania zasobami i ograniczonym miejscem w ekwipunku oraz możliwość zapisywania tylko w wyznaczonych miejscach. Kiedy brakuje nam amunicji i ziół leczniczych, wrogowie sprawiają wrażenie dużo groźniejszych, a spotkanie któregoś z paskudnych i przerażających bossów w takiej sytuacji, zmusi do wyczyszczenia pada z potu.

Na pochwałę zasługuje również warstwa audio-wizualna czwartego Residenta. Na Switchu zagramy w wersję HD, dzięki czemu grafika jest wyostrzona i ładniejsza względem oryginału z GameCube’a. W niektórych miejscach da się zauważyć rozmyte tekstury, ale biorąc pod uwagę fakt, że mamy do czynienia z grą czternastoletnią, nie razi to aż tak w oczy. Naszym poczynaniom będą przygrywać mroczne ambienty, a efekty dźwiękowe nieraz zjeżą nam włos na głowie. Polecam grać na słuchawkach – nagły ryk wieśniaka czy niepokojące inkantacje mnichów zniechęcą was do zajrzenia za róg.

 

 

Switchowy port nie jest jednak pozbawiony wad. To właściwie ta sama wersja, w którą możemy zagrać na PS4 czy Xbox One, przez co napotkamy tu identyczne błędy. Przykładowo, celowanie niekiedy jest bardzo nieprecyzyjne i Leon potrafi machać rękami jak opętany, co jest naleciałością z wersji konsoli Sony. Nie rozumiem też sensu zaimplementowania osiągnięć na konsoli, która ich nie wykorzystuje, przez co dążenie do ich zaliczenia nie ma sensu. Ponownie zawiodłem się też brakiem polskiej wersji językowej, mimo że takowa istnieje. No i dlaczego nie możemy włączyć napisów w filmikach? To lekkie niedopatrzenie, które łatwo można było naprawić.

Nie da się zaprzeczyć, że wygoda mobilnego grania w tak wciągającą produkcję jest kartą przetargową Switcha. Rozgrywka jest płynna, wszystko śmiga w 60 FPSach, więc pod tym względem nie mam żadnych zastrzeżeń. Szkoda jednak, że port Nintendo nie wnosi absolutnie nic nowego do gry, jak chociażby sterowanie ruchowe (obecne np. w Revelations), co zachęciłoby graczy do wydania aż 124 złotych (!) na czternastoletnią grę. Dla samej mobilności – chyba nie warto.

 

 

See you around…

 

Resident Evil 4 to świetny survival horror, który z pewnością odnajdzie się na Switchu. Zapewni graczom wyjątkowe doznania oraz wciągnie swoją fabułą i rozgrywką. Mam jednak wrażenie, że jest to dość leniwy port – brakuje w nim paru dość oczywistych rozwiązań, które uczyniłyby go bardziej grywalnym. A szkoda, bo „czwórka” to klasyka gatunku i warto się z nią zapoznać. Przekonajcie się sami i spróbujcie ocalić Ashley Graham z rąk hiszpańskich kultystów.

Podziękowania dla Capcom za dostarczenie gry do recenzji.

 


Podsumowanie

Zalety

  • + wciągający gameplay
  • + świetny klimat, stale wzbudzający w graczu niepokój
  • + fabuła
  • + kreatywne projekty przeciwników

Wady

  • - brak polskiej wersji językowej i napisów
  • - ten port nie wprowadza niczego nowego
  • - sztywne sterowanie
  • - cena
  • - wrzaski Ashley

7.5

Wyświetleń: 4760

Redaktor

Kosma Staszewski

Tak, to imię, a nie pseudonim, choć w świecie gier przedstawiam się jako Szuszuro. „Złapałem je wszystkie” niezliczoną ilość razy, a z produktami Nintendo utrzymuję niezdrową relację od wielu lat. Na co dzień studiuję dziennikarstwo i parzę kawę, aby mieć hajs na gry.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *