Pole do poprawy – recenzja DioField Chronicle

Jako recenzent czasem spotykam na swojej drodze gry, które na…

18 października 2022

Jako recenzent czasem spotykam na swojej drodze gry, które na papierze są naprawdę świetne. Zawierają wszystkie elementy, które w teorii zapewnią godziny doskonałej rozrywki i idealnie wpasują się w gusta graczy. A jednak coś nie gra. Taką właśnie produkcją jest dla mnie DioField Chronicle – mimo tego, że ma ogromny potencjał i wszelkie znamiona potencjalnego hitu, żaden z jej elementów nie jest odpowiednio dopieszczony. Zamiast hitu, który będziemy pamiętać przez lata, zaserwowano nam kompetentnego średniaka do ogrania „na raz” i zapomnienia.

 

Ta fabuła brzmi znajomo?

 

 

DioField Chronicle nie może niestety pochwalić się unikalną fabułą i w dużej mierze powatrza klisze, które juz wiele razy widzieliśmy w innych tytułach, chociażby w serii Fire Emblem. Wcielamy się tu w dowódcę oddziału najemników zwanego Blue Foxes. Jej głównymi członkami są Andrias (królewski ochroniarz), Fredret (kawalerzysta i jego przyjaciel z dzieciństwa), Iscarion (łucznik) i Waltaquin (władająca potężną magią szlachcicka). Podczas gry będziemy wypełniać misje na usługach władców królestwa Alletain na wyspie Diofield, które musi mierzyć się z inwazją dwóch potężnych nacji – Imperium Trovelt–Schoevian oraz Sojuszu Rowetale, które pragną dobrać się do bogatych złóż magicznego Jadeitu na jej terenach. Na domiar złego nacja jest rozdarta wieloma wewnętrznymi intrygami i walką o władzę po śmierci obecnego króla. Jako najemnicy będziemy przyjmować zlecenia od różnych frakcji na wyspie, często biorąc udział w intrygach i gierkach pomiędzy możnymi.

 

 

Nie ma tu niestety miejsca na wybór – misje rozgrywają się liniowo, bez naszej decyzyjności, więc nie możemy opowiedzieć się po stronie konfliktu, która bardziej nam odpowiada. Ku mojemu zdziwieniu spora część misji polega na pacyfikowaniu grup domagających się demokracji w królestwie – jest to dla mnie dość dziwaczny wybór, który niezbyt buduje sympatię do bohaterów. Co więcej, fakt, że co chwilę wykonujemy zlecenia dla innej frakcji sprawia, że trudno znaleźć przez większość gry jakąś główną oś fabuły – oddział Blue Foxes jest miotany od celu do celu, bez szerszej wizji, do której dążymy. Trudno powiedzieć też wiele o bohaterach – są oni albo relatywnie miałcy, albo po prostu niesympatyczni. Szczególnie widać to przy wspomnianej wyżej Waltaquin, która w pewnym momencie postanawia z uśmiechem na ustach wysłać nieumarłych na demonstrantów walczących o demokrację…

 

Strategicznie, ale zbyt prosto

 

 

Większą część czasu z DioField Chronicle spędzimy jednak nie śledząc fabułę, a walcząc z różnymi przeciwnikami. Muszę przyznać, że początkowo system walki całkiem mnie wciągnął. Mamy tu do czynienia z systemem, który przypomina nieco dawne cRPG pokroju Baldur’s Gate. Choć walka rozgrywa się w czasie rzeczywistym, mamy w każdym momencie możliwość zatrzymania akcji i wydania naszym najemnikom bardziej szczegółowych rozkazów lub użycia jednej ze specjalnych umiejętności. Kluczową rolę odgrywa tu umiejscowienie postaci – ciosy zadawane w plecy zadają znacznie wyższe obrażenia, więc wymanewrowanie naszych wojowników tak, żeby otoczyli wroga jest niezwykle ważne.

 

 

Pozytywne odczucia co do walki niestety rozmywają się po kilku godzinach spędzonych z tytułem. Wynika to głównie z bardzo niskiego poziomu trudności. Już po kilku walkach zmieniłem poziom na „Hard”, bo wrogowie ledwo byli w stanie zadać najemnikom jakiekolwiek obrażenia. Mimo tego ani razu nie przegrałem misji. Od pierwszych zadań do końca gry działa jedna prosta strategia: spamowanie najsilniejszymi umiejętności, jak tylko pojawi się w naszym zasięgu przeciwnik. Same questy też nie są zróżnicowane i zawsze sprowadzają się do pokonania wszystkich wrogów – choć od czasu do czasu trzeba też obronić jakąś barykadę czy inną jednostkę. Jaki jest sens gry strategicznej, skoro żadnej strategii stosować tu nie warto? Jest to wielka szkoda, bo szkielet systemu walki jest solidny. Przy odrobinie urozmaicenia wśród przeciwników czy celów misji potyczki mogłyby naprawdę świecić przykładem i znacząco umilić czas spędzony na wyspie DioField. W obecnej formie zostawia on jednak dość nieprzyjemny posmak.

 

Nie samą walką najemnik żyje

 

 

No właśnie. Oprócz potyczek strategicznych największą część rozgrywki spędzimy w głównej siedzibie Blue Foxes. Ta część przypomina bardzo to, co zaserwował nam kilka lat temu Fire Emblem: Three Houses. Mamy do dyspozycji posiadłość, gdzie możemy spotkać wszystkie postacie, które zrekrutujemy do naszej jednostki. Co jednak ważniejsze, to tu możemy zainwestować ciężko zarobione pieniądze i surowce na przeróżne ulepszenia dla Blue Foxes. Muszę przyznać, że jest to jedna z najprzyjemniejszych i najbardziej rozbudowanych części tego tytułu. Oprócz standardowego sklepu, w którym możemy zdobyć uzbrojenie dla naszych jednostek, mamy też do dyspozycji miejsce do badania nowych broni, usprawniania umiejętności czy zwiększania mocy naszych chowańców. System rozwoju jest naprawdę rozbudowany i jeśli weźmiemy też pod uwagę, że każda postać ma swoje własne „drzewko” umiejętności, możliwości jest naprawdę sporo. Jeśli nie będziemy chcieli grindować misji pobocznych lub powtarzać już ukończonych, zasobów do rozwoju zawsze będzie relatywnie mało, co sprawia, że każdy wybór jest tu ekscytujący. Pewnym mankamentem jest fakt, że po zapoznaniu się z posiadłością okazuje się, że można ją traktować jak rozbudowane menu i po kilku godzinach, zamiast po niej biegać, używałem głównie mapy, aby od razu przenosić się do odpowiedniego poziomu. Nie zmienia to jednak faktu, że to jedna z bardziej przyjemnych części rozgrywki i gdyby równie dużo pracy poświęcono innym jej aspektom, ocena całej produkcji byłaby znaczenie wyższa.

 

 

Ładnie i płynnie

 

 

Choć większa część gry została tu nieco skrytykowana, nie mogę złego słowa powiedzieć o oprawie graficznej. Jest ona naprawdę estetyczna, choć widać, że dostosowano ją do możliwości Switcha. Jest to widoczne szczególnie w cutscenkach – choć modele postaci są nieco rozmyte, dzięki odpowiedniemu oświetleniu i sprawnej reżyserii robią one bardzo duże wrażenie. Gra wygląda też bardzo ładnie na ekranie potyczek strategicznych. Co więcej, udało się tu uniknąć „klątwy Switcha” i tytuł dobrze zoptymalizowano. Przez cały czas nie zaobserwowałem ani jednego spadku płynności, za co ekipie pracującej nad portem należy się pochwała.

 

A mogło być pięknie

 

Kończąc Diofield Chronicle, miałem poczucie zmarnowanego potencjału. Widać, że twórcy czerpali pełnymi garściami z innych tytułów, takich jak Fire Emblem: Three Houses, ale zabrakło albo umiejętności, albo odpowiedniego finansowania, żeby dobić do poziomu hitu ze stajni Nintendo. Choć gra nie jest sama w sobie zła i miejscami bawiłem się przy niej nieźle, jedynie bardzo wygłodniali fani strategicznych RPGów znajdą na DioField bezpieczną przystań. Pozostałym polecam raczej zawinąć do innego portu.

 

Cena w eShopie: 259 PLN

Podziękowania dla Cenega za dostarczenie gry do recenzji.

 


Podsumowanie

Zalety

  • + satysfakcjonujący i rozbudowany system ulepszeń
  • + rzadko spotykany w jRPG system walki z aktywną pauzą

Wady

  • - niski poziom trudności
  • - nieciekawa fabuła
  • - powtarzalność misji

6

Wyświetleń: 1608

Redaktor

Zimny

Fan gier indie, strategii, RPG, Nintendo i wszystkiego co ma związek z retro gamingiem. Swego czasu współtworzyłem jedną z największych polskich stron o jRPG. Z wykształcenia jestem anglistą, a w “prawdziwym życiu” pracuję nad przeróżnymi projektami IT.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *