Hero RecenzjeRecenzja
Hero RecenzjeArtykuł

Kres Hyrule – recenzja Hyrule Warriors: Age of Calamity

Głodnym zapowiedzianej w zeszłym roku kontynuacji The Legend of Zelda:…

27 listopada 2020

Głodnym zapowiedzianej w zeszłym roku kontynuacji The Legend of Zelda: Breath of the Wild Nintendo podsunęło produkcję na umilenie tegoż oczekiwania. Hyrule Warriors: Age of Calamity jest kolejnym spin-offem i cross-overem serii Dynasty Warriors, lecz po raz pierwszy w historii traktować go należy jako oficjalny prequel głównej odsłony przygód Linka. I choć w pełni tym prequelem nie jest, to tytuł spod skrzydeł firmy Omega Force, wydany przez Koei Tecmo i Nintendo 20 listopada 2020 roku sprawił, że mój apetyt na Breath of the Wild 2 zaostrzył się jeszcze bardziej.

Formuła serii Dynasty Warriors była wprost idealnym podwórkiem dla nowej produkcji Nintendo. Fabułę Age of Calamity osadzono bowiem na sto lat przed wydarzeniami z Breath of the Wild, gdy Calamity Ganon rośnie w siłę, a Hyrule zmuszone jest zjednoczyć się w walce z potężnym wrogiem. Dlatego też historia stanowi doskonały pretekst, aby rozgrywkę Dynasty Warriors, czyli soczystego hack’n’slasha z setkami wrogów na ekranie, dopieścić niemal do perfekcji.

 

 

A blast from the past

 

Zabawa w Age of Calamity rozpoczyna się w momencie, gdy Calamity Ganon przejmuje kontrolę nad Hyrule. To wtedy mały Strażnik o imieniu Terrako, w desperackiej próbie ocalenia księżniczki Zeldy, postanawia cofnąć się w czasie i ostrzec sprzymierzeńców przed skalą zagłady.

 

 

Już od pierwszych chwil spędzonych w grze da się zauważyć, że to właśnie fabule twórcy poświęcili niezwykle dużo uwagi i pracy. Produkcja składa się głównie z wciągających przerywników filmowych odtwarzanych na silniku gry, a całość jest niemal w pełni okraszona znakomitym dubbingiem. Sam pomysł na historię okazał się też być strzałem w dziesiątkę, bo to właśnie wydarzenia, które doprowadziły do upadku Hyrule na sto lat przed wydarzeniami z Breath of the Wild stanowią jej trzon. Nie jest to jednak dokładny prequel tej produkcji – znalazło się kilka sporych różnic w toku akcji, jednak najlepiej jest odkryć je na własną rękę i ocenić, czy był to słuszny zabieg. Jak dla mnie – jak najbardziej, bo nie spodziewałem się, że Age of Calamity zdoła mnie fabularnie zaskoczyć i tak mocno wciągnąć.

 

 

Osadzenie akcji w przeszłości to też świetna okazja do głębszego wyeksponowania znanych nam już bohaterów. Powraca chociażby młoda Impa, w której trudno dostrzec ekscentryczną staruszkę z Kakariko Village; spotkamy się również z czwórką Czempionów i, oczywiście, księżniczką Zeldą. Każda z postaci jest na swój sposób unikalna i mocno zapada w pamięć.

 

 

Jeden na wszystkich…

 

Choć fabuła stanowi ważny element Age of Calamity, to niezaprzeczalnie głównym atutem produkcji jest jej rozgrywka. W założeniach dosyć prosta: wcielamy się w jednego z bohaterów, pokonujemy setki wrogów kłębiących się na ekranie, walczymy z bossami i wypełniamy misje na każdym z poziomów. Jak zawsze jednak diabeł tkwi w szczegółach.

Główny wątek składa się z 20 misji i to na jego realizacji poświęcimy najwięcej czasu w grze. Odkrywając kolejne etapy historii, odblokujemy również nowe grywalne postacie. Tych jest aż kilkanaście, a możliwość wcielenia się w niektórych bohaterów była dla mnie tak zaskakująca, że nie odbiorę wam przyjemności z odkrycia ich wszystkich samodzielnie.

 

 

Wojownicy zdobywają kolejne poziomy doświadczenia wraz z ilością pokonanych wrogów i wykonanych misji, lecz przyznam, że sam system levelowania nie ma w Age of Calamity zbyt wielkiego znaczenia – należy go traktować bardziej jako wskazówkę odnośnie do poziomu trudności danej misji, niż faktyczny wyznacznik siły bohaterów. Ich konkretne statystyki rozwija się bowiem w inny sposób.

 

 

W nowym Hyrule Warriors nie możemy zwiedzać krainy na własną rękę; wybieramy jedynie interesujące nas misje z poziomu wielkiej mapy Hyrule. Poza wykonywaniem kolejnych zadań głównych, możemy w tym swoistym HUBie wziąć udział w Wyzwaniach dla poszczególnych postaci, dzięki czemu nabijemy im poziomy i zdobędziemy surowce. Surowce są nam z kolei potrzebne do zaliczania pomniejszych celów na mapie, chociażby odblokowania punktu handlowego, przepisu na nowy posiłek i rozwinięcia statystyk postaci (jak np. ilość serc czy kombinacji ciosów). Wykonując te wszystkie minimisje w obrębie danego obszaru, rozwijamy natomiast jego oddanie w walce z Ganonem, co zapewnia nam masę dodatkowych nagród. Jak widzicie sami – Age of Calamity wpędza gracza w prawdziwy wir zdarzeń i naprawdę trudno jest się w grze nudzić.

 

 

Daniem głównym produkcji jest system walki. Każdy bohater ma do dyspozycji szybki i mocny cios, dostęp do run Sheikah (Cryonis, Stasis itp.), a ponadto specjalne zdolności. Revali może przykładowo wzbić się w powietrze i przeszywać legiony Bokoblinów seriami z łuku; Zelda zmaksymalizuje potencjał run, zasypując wrogów gradem zaklęć, a Impa wykorzysta tajne techniki Sheikah, aby błyskawicznie przemieszczać się po polu walki. Ponadto wraz z ilością pokonanych przeciwników ładuje się specjalny pasek, po zapełnieniu którego możemy wykonać wyjątkowy atak o miażdżącej mocy, zatem naprawdę jest w czym wybierać. Bardzo spodobało mi się, że nie trzeba być szczególnie dobrym w grze, aby na ekranie działo się dużo – sterowanie jest intuicyjne, animacje w pełni oddają siłę kierowanych przez nas bohaterów, a rozgrywka daje masę satysfakcji.

 

 

…wszyscy na jednego

 

Nie jest ona jednak pozbawiona wad. Wykonując kilka misji głównych z rzędu, da się zauważyć ich powtarzalność, bo cele w gruncie rzeczy się nie zmieniają. Niemal za każdym razem musimy przejąć jakiś punkt na mapie, pokonać bossa czy wspomóc sojuszników w potrzebie. Ten schemat ratuje duża różnorodność plansz – zwiedzimy ponownie chociażby las Koroków czy pustynię Gerudo – które są dość rozległe, ale niekiedy trudne w nawigacji ze względu na niedokładną minimapę. Dla niektórych rozgrywka może okazać się również zbyt łatwa, ale na to akurat jest prosta metoda – z poziomu mapy możemy w dowolnym momencie wybrać jeden z czterech poziomów trudności.

 

 

W Age of Calamity dostąpimy również zaszczytu pokierowania Divine Beasts, ale ta mechanika wydała mi się akurat najsłabszym elementem produkcji. W trakcie tych poziomów trudno dostrzec maluteńkich wrogów na ekranie, same bestie poruszają się trochę zbyt ociężale i niewygodnie, a całość nie stanowi większego wyzwania. Przyznam jednak, że wystrzelenie gigantycznego promienia dezintegracji z paszczy Vah Ruty wydobyło ze mnie pełen satysfakcji chichot.

 

 

Nic nie stoi też na przeszkodzie, aby do walki z Ganonem stanąć w dwuosobowej kooperacji. W tym trybie każdy gracz do dyspozycji ma swoją połowę ekranu, a zabawa jest naprawdę świetna. Kiedy jednak na polu bitwy przeciwników pojawi się zbyt dużo, to w połączeniu z pompatycznymi animacjami ataków Switch często nie wyrabia i gra potrafi stracić naprawdę sporo klatek. Na dłuższą metę aż tak to nie przeszkadza, ale warto mieć na uwadze, że jest to stały problem.

 

 

Breath of the old

 

W kwestii oprawy audiowizualnej przyznam, że jest dość nierówno. Age of Calamity wykorzystuje znaczną większość assetów znanych wszystkim z Breath of the Wild, jednak w tym wypadku prezentują się one trochę gorzej. Tekstury są niewyraźne, a animacja wody pozostawia wiele do życzenia, ale trudno się też temu dziwić – aby wyświetlać tak dynamiczną akcję na ekranie w płynny sposób, twórcy musieli pójść na pewne kompromisy, biorąc pod uwagę wnętrzności Switcha. Z drugiej strony efekty wizualne w trakcie bitwy, eksplozje i sam styl graficzny jest bardzo przyjemny dla oka i nadaje produkcji charakteru.

 

 

Wspomniane spadki klatek nie dotyczą jednak wyłącznie trybu dla dwóch graczy. Czasami zdarzały mi się one w trakcie grania w pojedynkę, a kiedy wir walki wymaga od gracza precyzji – zwłaszcza na wyższych poziomach trudności – to może on oberwać z winy sprzętu. Miałem z tym problem nieco częściej podczas grania w trybie przenośnym niż w stacjonarnym, zatem z Ganonem lepiej walczyć na dużym ekranie.

 

 

Aby zrównoważyć ten nieprzyjemny fakt, dodam tylko, że soundtrack i efekty dźwiękowe naprawdę podkręcają doznania płynące z rozgrywki. Odgłosy bitew, kroków czy wspomniany już wcześniej dubbing brzmią naprawdę świetnie i trafnie oddają to, co dzieje się na ekranie. Utwory natomiast są delikatnymi remixami tych znanych z Breath of the Wild, więc pod tym względem też nie mam na co narzekać.

 

 

Powrót do przeszłości

 

Hyrule Warriors: Age of Calamity to bardzo wciągająca produkcja i świetny sposób zaspokojenia głodu nowych przygód Linka. Ukończenie głównego wątku zajęło mi nieco ponad 20 godzin, lecz w Hyrule czeka mnie jeszcze wiele bitew i innych aktywności do wykonania. Jeśli zdołacie przekonać się do zgoła odmiennego od Breath of the Wild stylu gry, to zachęcam do zasilenia armii księżniczki Zeldy, tym bardziej w lokalnym trybie współpracy. Weźcie tylko pod uwagę, że niekiedy walczyć będziecie z ograniczeniami Switcha i klatkującym obrazem, aniżeli Calamity Ganonem.

Cena w eShopie: 249,80 zł

Podziękowania dla Conquest za dostarczenie gry do recenzji.

 


Podsumowanie

Zalety

  • + ciekawa fabuła, która pozwala w pełni wyeksponować znanych bohaterów
  • + niezwykle satysfakcjonujący i prosty w obsłudze system walki, choć nie brakuje mu głębi
  • + wciągająca rozgrywka
  • + masa aktywności, postaci do odblokowania i misji – to gra na długie godziny
  • + dwuosobowy tryb kooperacji

Wady

  • - w ogniu walki obraz potrafi gwałtownie stracić swą płynność
  • - nierówna graficznie
  • - nieczytelna minimapa
  • - zadania są bardzo powtarzalne

8

Wyświetleń: 4273

Redaktor

Kosma Staszewski

Tak, to imię, a nie pseudonim, choć w świecie gier przedstawiam się jako Szuszuro. „Złapałem je wszystkie” niezliczoną ilość razy, a z produktami Nintendo utrzymuję niezdrową relację od wielu lat. Na co dzień studiuję dziennikarstwo i parzę kawę, aby mieć hajs na gry.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *