RecenzjeRecenzja
RecenzjeArtykuł

Lato życia – Firewatch recenzja

O Firewatchu spod skrzydeł studia Campo Santo było dosyć głośno…

4 stycznia 2019

O Firewatchu spod skrzydeł studia Campo Santo było dosyć głośno na początku roku 2016. Zainteresował mnie wtedy niespotykany setting gry, szata graficzna i intrygująca fabuła. Niecałe 3 lata później powróciłem do tego tytułu, z racji jego premiery na Nintendo Switch. Czy wrażenia pozostały te same?

 

Buszujący w górach

 

Firewatch opowiada o losach pracownika obserwatorium pożarowego. Główny bohater, Henry, patroluje park narodowy w stanie Wyoming w USA, w międzyczasie czytając książki, rozwiązując krzyżówki i przechadzając się po górskiej dziczy. Jego jedynym zmartwieniem w okresie lata 1989 roku jest wypatrywanie oznak pożaru. A przynajmniej tak mu się wydaje.

Grę rozpoczyna tekstowa sekwencja fabularna. Twórcy w sposób krótki i zwięzły przedstawili nam życiorys Henry’ego i szczegóły jego relacji z żoną, która choruje na demencję. Już na samym początku gry podejmujemy pierwsze decyzje co do przeszłości mężczyzny, które będą rzutować na rozgrywkę. Dzięki takiemu wstępowi poznajemy motywacje Henry’ego, przez które podjął się pracy w obserwatorium pożarowym.

 

 

Tu nikt nie pojawia się przez przypadek

 

A przynajmniej tak twierdzi Delilah, nasza przełożona i jedyna osoba, z którą dane nam będzie porozmawiać w całej grze. Objawia nam się jako głos z krótkofalówki pierwszego dnia naszej pracy, gdy po długiej podróży docieramy do naszej wieży „Two Forks” i przejmujemy kontrolę nad Henrym. Gameplay w głównej mierze opiera się na rozmowach z kobietą, patrolującej sąsiedni teren, interakcji z przedmiotami i eksploracji pięknego terenu. Podzielony jest też na konkretne dni, w trakcie których mamy do wykonania różne zadania, zlecone nam przez Delilah. Już na samym początku okazuje się, że ta praca nie będzie sielanką, której się spodziewaliśmy.

 

 

Pierwszego dnia otrzymujemy od Delilah zlecenie zbadania fajerwerków na terenie parku. Po dotarciu na miejsce, sprawczyniami całego zamieszania okazują się być pijane nastolatki, które przeganiamy w grzeczny – lub mniej grzeczny – sposób. Wracając do bazy, okazuje się, że ktoś obserwuje nasze poczynania. W wieży wszystkie nasze rzeczy są porozrzucane, okna wybite, a drzwi niemal wyłamane. W tym momencie w graczu nieuchronnie rodzi się niepokój i nieustające uczucie bycia obserwowanym, a Firewatch przestaje być sielankową produkcją o łażeniu po lesie.

 

 

Kompletna izolacja

 

W trakcie rozgrywki czas umilać nam będą rozmowy z charyzmatyczną Delilah. To właściwie nasz jedyny kontakt z drugim człowiekiem, a przez to, że odbywa się za pośrednictwem krótkofalówki, w graczu potęguje się uczucie całkowitej izolacji. Dialogi z kobietą są niewymuszone, wiarygodne i wciągające, a to za sprawą genialnej obsady. Jeszcze w żadnej grze nie widziałem tak dobrze napisanych wypowiedzi, a cały setting produkcji sprawia, że przemierzając park w Shoshone, czuję się jak w domu. Uroku dodają liczne nawiązania do popkultury późnych lat 80. – książki, które znajdujemy, lub refren piosenki Toto „Africa” w wykonaniu Henry’ego.

 

Ta gra nie poprowadzi cię za rękę

 

Henry ma do dyspozycji kompas, mapę i krótkofalówkę. I tyle. Gra nie podpowie ci, którą ścieżką dostaniesz się do celu, jako gracz sam musisz wykazać się umiejętnością orientacji w terenie przy pomocy podstawowych narzędzi. Ucieszyłem się z takiego rozwiązania, bo po raz pierwszy od dawna, gra nie traktowała mnie jak kretyna. Dużą satysfakcją jest przedarcie się o własnych zmysłach z jednego końca mapy do drugiego. Ponadto, element dowolności w wyborach drogi sprawia, że rozgrywka wydaje się być mniej liniowa, a przemierzane przez nas ścieżki z czasem stają się nam znajome.

 

Waga decyzji

 

Mimo że Firewatch jest produkcją liniową, twórcy starali się, aby gracze mogli pobawić się ich grą. Stąd mnogość podejmowanych decyzji już od pierwszych chwil. Zarówno tych mniejszych, jak wybór kwestii w rozmowie z przełożoną, przez te większe, jak określanie przeszłości Henry’ego, aż po te niewiadome – czy meldować wszystko co nas spotyka Delilah, czy pewne rzeczy zachować dla siebie? Najważniejszym pytaniem jest jednak to, czy te wybory mają jakiekolwiek przełożenie na rozgrywkę?

 

A odpowiedź brzmi: tak. Chociaż nie w takim stopniu, jak chociażby w serii The Walking Dead czy Life is Strange. Gra często zaskakiwała mnie swoją pamięcią co do podjętych przeze mnie decyzji, które ja pierwotnie uznałem za zupełnie nieistotne. Przykładowo: podczas jednej z rozmów z Delilah, kobieta wypytuje o wygląd Henry’ego. Zależnie od tego, jak poprowadzimy ten dialog, możemy później znaleźć zupełnie inny rysunek wykonany przez Delilah. Takich sytuacji w grze jest sporo, są to bardzo drobne szczegóły, ale niezmiernie cieszą, o ile jest się uważnym.

 

 

Nie zmienia to jednak faktu, że na przebieg fabuły za bardzo wpływu nie mamy. Grę już kiedyś przechodziłem na PC, więc teraz starałem się poprowadzić rozgrywkę inaczej. To doświadczenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że Firewatch jest do bólu liniowy i raczej nie ma sensu przechodzić go więcej niż raz. No, chyba że dla widoczków i klimatu.

 

Uczta dla zmysłów

 

A widoczki i klimat to niezaprzeczalny atut Firewatcha. Na ekranie malować nam się będzie imponująca paleta barw, tworząc krajobrazy, które niejednokrotnie zatrzymały mnie podczas gry. Grafika przywodzi na myśl komiks lub Life is Strange, dominują w niej kontrasty i zabawa kolorem. Twórcy zdawali sobie z tego zresztą sprawę, implementując w grze aparat do robienia zdjęć, które następnie możemy opublikować w mediach społecznościowych.

 

To wszystko okraszone zostało bardzo starannym udźwiękowieniem. Każdy krok Henry’ego, liść poruszający się na wietrze i śpiew ptaków budują klimat i nastrój gry. Od czasu do czasu, naszym poczynaniom przygrywać będą delikatne, gitarowe ambienty w stylu indie.

 

Często mój niepokój budził szelest w pobliskich krzakach lub pospieszne kroki gdzieś w eterze. Dzięki sferze audio-wizualnej, gra manipulowała moimi uczuciami i obawami jak chciała, potęgując uczucie samotności i bycia obserwowanym. Zdecydowanie polecam granie w słuchawkach – poezja!

 

 

Nie wszystko złoto…

 

Jak często bywa, Switch średnio radzi sobie z wymagającymi technicznie tytułami. Tak też jest w przypadku Firewatcha. Pierwszym problemem, z którym boryka się konsola Nintendo, jest płynne odtwarzanie gry. Mimo tego, że Switchowy port został „obrzydzony” poprzez niższą rozdzielczość i ustawienia graficzne, i tak ledwo sobie radzi z odtwarzaniem obrazu. Ani razu nie miałem stałej ilości klatek na sekundę, często też ekran zacinał się na ponad 2 sekundy bez żadnego powodu. Niektóre elementy gry były tak źle zrenderowane, że wyglądały skandalicznie.

Sterowanie też pozostawia wiele do życzenia. Z nieznanych mi przyczyn, w trakcie rozgrywki Henry często poruszał się samodzielnie, kiedy nawet nie dotykałem pada. Nie jest to usterka, która wpłynęła jakkolwiek na moje poczynania w grze, ale zwyczajnie irytowała.

 

Zastanowił mnie również fakt, że tryb przenośny w produkcji pokroju Firewatcha jest raczej zbędny. To nie jest gra, w którą popykasz sobie na wykładzie czy w autobusie. To 4-godzinna podróż, w którą musisz się wczuć, aby wynieść z niej cokolwiek poza spacerowaniem w górach, a ze strony technicznej port jest zbyt źle skonstruowany, aby zapewnić przyjemne doznania w trybie TV. To wszystko sprawia, że Firewatch na Switcha przypomina pudełko pysznych lodów, znalezione przypadkiem w zamrażarce, które rozczarowuje zapachem koperku po otwarciu.

 

To nie jest gra dla każdego

 

Firewatch jest grą niewątpliwie innowacyjną. Wprowadza interesujące elementy gameplayu, kusi swoją oprawą wizualną, bawi dialogami, a tajemnicza i niepokojąca otoczka sprawia, że fabuła wciąga. Nie sposób jednak nie poczuć niedosytu po zakończeniu gry, które pozostawia gracza z samymi pytaniami.

To nie jest gra dla każdego – trzeba się jej oddać i poświęcić wystarczająco dużo uwagi, aby cokolwiek z niej wynieść, a ze względu na dosyć ograniczony gameplay, nie wszystkim może to odpowiadać. Poza głównym wątkiem fabularnym, mamy możliwość swobodnego poruszania się po mapie i tryb gry z komentarzami twórców, a to jest trochę za mało, aby przechodzenie jej więcej niż raz miało sens. Mimo wszystko, Firewatch to niesamowita przygoda, którą pamięta się długo, a po jego ukończeniu zatęskniłem za głosem Delilah w słuchawkach.

 

Podziękowania dla Panic Inc. za dostarczenie gry do recenzji.

 

 

 


Podsumowanie

Zalety

  • + gry o takiej tematyce jeszcze nie było
  • + piękna grafika i udźwiękowienie
  • + świetny klimat
  • + wiarygodne, wciągające dialogi
  • + poczucie izolacji i bycia obserwowanym

Wady

  • - niewygodne sterowanie
  • - grafika cierpi przez ograniczenia Switcha
  • - bardzo krótka i liniowa
  • - zakończenie pozostawiające spory niedosyt

7.5

Wyświetleń: 3936

Redaktor

Kosma Staszewski

Tak, to imię, a nie pseudonim, choć w świecie gier przedstawiam się jako Szuszuro. „Złapałem je wszystkie” niezliczoną ilość razy, a z produktami Nintendo utrzymuję niezdrową relację od wielu lat. Na co dzień studiuję dziennikarstwo i parzę kawę, aby mieć hajs na gry.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *