RecenzjeRecenzja
RecenzjeArtykuł

Hordy ciemności nadchodzą! – recenzja Vampire Survivors

Wyobraźcie sobie bullet hell shootera, w którym unikamy nie nawałnicy…

24 sierpnia 2023

Wyobraźcie sobie bullet hell shootera, w którym unikamy nie nawałnicy pocisków, lecz niezliczonej hordy różnorodnych fantastycznych potworów. Grę, w której odblokowujemy kolejnych wyjątkowych i gotowych stawić czoła złu bohaterów. Tytuł, który nagradza trudy gracza i wraz z postępem rozgrywki bombarduje go kolejnymi udogodnieniami. Dodajcie do tego minimalistyczną grafikę w stylu retro i voilà – Vampire Survivors, czyli kolejny uzależniający produkt gotowy.

 

Atakują z każdej strony!

 

Tak, dosłownie. Choć nie mówię tu jeszcze o rozgrywce, a o platformach, które umożliwiają zwalczanie wirtualnego zła i dosłowne zabijanie czasu. Vampire Survivors ukazało się, gdzie tylko mogło: od Androida, poprzez iOS, PC, Xbox, aż po Nintendo Switch, póki co omijając nieszczęśliwych posiadaczy PlayStation. Wydaje mi się, że przenośna wersja gry skradnie serca szerszej społeczności, stąd przewaga telefonów i Switcha wydaje się być znacząca w porównaniu do pozostałych wersji. I choć wymienia się przy okazji recenzji gry jej zachęcająco niską cenę w eShopie, warto podkreślić, że telefonowi gracze mogą zacząć bawić się podstawową wersją zupełnie za darmo.

 

 

Atak jest najlepszą obroną!

 

Vampire Survivors to gra typu bullet hell shooter, w której należy omijać pojawiające się i kierujące się w naszą stronę stworzenia. Aby przetrwać, musimy unicestwiać coraz szybciej i coraz więcej, aż w końcu wybije trzydziesta minuta rozgrywki. Przetrwanie na mapie przez tak długi czas sprawi, że przyjdzie po nas śmierć we własnej osobie, która wydaje się być tak potężna, że aż nie do pokonania. Każdy jednak ma jakieś swoje słabe punkty.

 

 

Walczyć z przeciwnikiem możemy za pomocą przeróżnych broni. Z każdą nową grą nasz bohater dysponuje zaledwie jednym, przypisanym sobie orężem. Z czasem i nabywanym doświadczeniem poszerzymy swoje uzbrojenie aż do sześciu, wybranych i dość charakterystycznych narzędzi walki. Samo używanie broni nie jest nader skomplikowane. Postać, którą sterujemy, automatycznie ciska wokół siebie tym, co ma pod ręką, co czasem wymaga ustawienia się w odpowiednim miejscu, by móc trafić w interesujących nas przeciwników.

 

 

Złe dobrego początki…

 

Rozpoczynając swoją przygodę z Vampire Survivors, miałem dość sporo pomysłów dotyczących tego, jak twórcy mogliby urozmaicić tytuł, by stał się on dla mnie przyjemniejszym i bardziej przejrzystym. I ogromnym było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że te „wymarzone” mechaniki w grze tak naprawdę istnieją, tylko nie są graczom podane jak na tacy od początku rozgrywki. Dopiero wraz z jej postępem, pokonując coraz większą liczbę przeciwników, przemierzając różnorodne tereny i odkrywając ich tajemnice, gra otwierała przede mną coraz więcej zawartości. I czuję, że takie właśnie podejście twórców sprawiło, że tytuł stał się dla mnie nieco bardziej uzależniający, niż bym się tego spodziewał.

 

 

Wciąga bez reszty!

 

Przyznam, że tytuł jest tak skonstruowany, że można przy nim spędzić naprawdę długie godziny. Mechanika rozgrywki polegająca wyłącznie na poruszaniu się i ciągłym decydowaniu o kolejnym bonusie wydaje się być zbyt prosta, aby mogła kogoś do siebie przekonać. Jednak nic bardziej mylnego. Większość pokonywanych potworów wypuszcza z siebie klejnoty będące źródłem doświadczenia dla kierowanej postaci. Z każdym nowym poziomem otrzymujemy w trakcie gry wybór pomiędzy ulepszeniem posiadanego oręża a wzbogaceniem się o nowy. Poza bronią dostępne są również bonusy, które np. zwiększą obszar ataku, skrócą czas jego odnowienia, pomnożą liczbę ciosanych pocisków i tym podobne. Na dodatek co jakiś czas na obszar tej nierównej walki wkraczają potężniejsi wrogowie, którzy po pokonaniu pozostawią skrzynię. Jej zawartość w ramach bonusu usprawni nasze ataki oraz wzbogaci nasze zasoby złota, które możemy w menu gry wydać na stałe ulepszenia. Pewne kombinacje broni i bonusów sprawiają, że możemy stworzyć specjalny oręż, który w swojej skuteczności jest o wiele bardziej śmiercionośny niż jego wersja podstawowa. To wszystko przedstawione jest w formie szybkich, błyskotliwych i przyciągających uwagę obiektów. A co za tym idzie, nasz system nagrody w mózgu jest tak rozpieszczany, że nie da się nie czuć przyjemności podczas rozgrywki. Ponadto Vampire Survivors jest znakomitym, wręcz książkowym przykładem syndromu „jeszcze jednej misji”. Nie wierzycie? Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto zagra tylko jedną turę i, zaspokojony napotkanymi wyzwaniami, wyłączy grę.

 

 

Gdzie wampirów sześć (i więcej), tam nie ma co jeść

 

Choć gra wciąga, to nie można pisać o niej w samych superlatywach. Mimo dostępności około czterdziestu różnych broni, nie byłem w stanie wyzbyć się wrażania, że zaledwie kilka z nich jest niezwykle potężnych. I tym samym każda rozgrywka, w której nie mogłem natrafić na czosnek (bo każdy wie, że to silna broń przeciw wampirom) stawała się dla mnie dość nużąca i skazana na porażkę. Z drugiej strony zdobycie tego narzędzia na początku gry sprawiało, że wyzwanie, jakie rzucały mi plugawe stwory, nie było dla mnie większym problemem.

 

 

Światy, jakie możemy przemierzać w Vampire Survivors, są dość oklepane. Brakowało mi jakiejś fabularnej kotwicy, która sprawiłaby, że eksploracja tych przestrzeni byłaby o wiele ciekawsza. A tak kręcenie się w kółko często będzie wystarczające, by przetrwać trzydzieści minut rozgrywki i zakończyć etap. Na dodatek wszelkie ściany i bariery nie są wystarczająco oczywiste. Dzieje się tak, ponieważ przeciwnicy poruszają się, jak chcą i gdzie chcą, przy czym sterowany przez nas bohater często zderza się z obiektami, po których właśnie przeszedł przeciwnik. Problem ten w szczególności doskwierał mi w etapie „Mleczarnia”.

 

 

I na doczepkę wspomnę, że tytuł umożliwia sterowanie dotykowe, które w moim mniemaniu – przez charakter rozgrywki i gabaryty Switcha – jest bardzo nieporęczne.

 

Co dwie głowy to nie jedna!

 

Dużym atutem tytułu jest możliwość gry w kanapowej kooperacji. Rozgrywka ta pozwala poruszać się maksymalnie czterem różnym bohaterom po planszy (zatwardziali gracze odkryją ich ponad czterdzieści), przy czym nie uświadczymy żadnych splitscreenów. W tego typu rozgrywce punkty doświadczenia są kolejno dystrybuowane na każdego gracza, a więc kolejny poziom i możliwość wyboru czy też udoskonalenia broni otrzyma każdy, ale w swoim czasie. Na dodatek śmierć jednego z towarzyszy nie oznacza jego końca w zabawie; odradza się po pewnej chwili. Prostota, jaką charakteryzuje się ta gra sprawia, że można w nią zagrać z marszu z osobami, które pada wcześniej nie trzymały nawet w dłoni.

 

 

Czy warto?

 

To już zależy od upodobań. Ja przekonałem się do Vampire Survivors na Nintendo Switch ze względu na jednoczesną możliwość gry przenośnej i stacjonarnej. Pozwala to bawić się tytułem w każdym miejscu, a jednocześnie kanapowa kooperacja na dużym ekranie jest o wiele przyjemniejsza. Gra ma potencjał stać się wielogodzinnym wyzwaniem dla osób uwielbiających odblokowywanie kolejnych osiągnieć, ale również relaksującym kilkuminutowym przerywnikiem pomiędzy obowiązkami. Styl retro i doskonale dopasowana muzyka sprawiają, że tytuł wydaje się być przemyślany i kompletny w swojej stylistyce.

Cena w eShop: 19.99 zł

 


Podsumowanie

Zalety

  • + oddająca klimat stylistyka retro
  • + wciągająca rozgrywka
  • + sporo rzeczy do odkrycia i odblokowania
  • + łatwa w opanowaniu mechanika
  • + tryb kooperacyjny aż do czterech graczy
  • + polska wersja językowa
  • + opcja sterowania dotykowego...

Wady

  • - ...ale dość nieporęczna
  • - niby tanio, ale Androidy mają podstawkę za darmo
  • - balans rozgrywki jest nierówny i zależy od dobranych broni
  • - etapy nie zachęcają do eksploracji świata
  • - trudno odnaleźć się w końcowych minutach przy nawałnicy wrogów i ataków, szczególnie w grze kooperacyjnej
  • - system kolizji wymaga poprawek

7.0

Wyświetleń: 2647

Redaktor

Jakub Malik

Dobre historie przyciągają mnie do siebie w grach, serialach i książkach. Mam słabość do gier retro i grafiki pixel art. Każdego roku z nadzieją wyczekuję nowych przygód z Księciem Persji. A poza tym wszystkim tańczę z ogniem, trenuję i realizuję się w doktoracie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *